Czy w skałach pod Kozienicami i Lęborkiem kryje się zalążek światowej rewolucji niekonwencjonalnego gazu? Czy w Polsce też dojdzie do energetycznego przewrotu? Jeszcze nie wiemy. Wiadomo za to, że wszelkie tubylcze próby ogarnięcia tego, co się właściwie dzieje i co przyniesie przyszłość, skazane są na rychłą dezaktualizację. Dlatego lepiej nie wierzcie, ani uznanym ekspertom, ani takim pseudoekspertom jak ja. Oto dwie wskazówki, dlaczego nie warto.

Eksperci-sceptycy zauważają, że w Polsce zacznie się rewolucja, o ile nowy gaz będzie konkurencyjny cenowo wobec surowca z Rosji i tego z rodzimych złóż konwencjonalnych. Jeden z bardziej zainteresowanych ministrów przeprowadził niedawno stosowne wyliczenia. Werdykt brzmi: "będzie za drogo, nie ma szans". Rewolucja rządzi się jednak swoimi prawami i czynione wczoraj założenia, jutro będą nieaktualne.

W Markowoli, współcześni żujący gumę alchemicy pracują dla PGNIG. Ludzie z Halliburton znają bowiem chroniony amerykańskim prawem skład cudownej mieszanki, która potrafi transmutować zwykły łupek czy piaskowiec w kamień dający drogocenny gaz. Rewolucja może jednak wkrótce zyskać nową broń. Firma Schlumberger, która dla branży jest tym, czym Ford był sto lat temu dla motoryzacji, ogłosiła właśnie, że wkrótce wprowadzi na rynek nową, tańszą metodę uwalniania gazu ze skał. Jeśli się uda, tubylczy eksperci będą mogli wyrzucić do kosza swoje przewidywania.

Eksperci -entuzjaści spodziewają się, że gaz z łupków i innych skał związanych nie tylko pozwoli Polsce uniezależnić się od importu, ale że popłynie z Polski na zachód, na czym zarobią koncerny, ale i nasze państwo. Według moich nieoficjalnych informacji zza Oceanu, potężny kraj w naszej części Europy wkrótce zarazi się gazową gorączką. Można przypuszczać, że władcy kurków z Moskwy mogą mieć przez to większe zmartwienie niż z powodu polskich łupków.