Przed 44 laty Japonia wyprzedziła Niemcy na liście światowych potęg gospodarczych. Wtedy jej gospodarka była siedem razy mniejsza od amerykańskiej. Błyskawiczny rozkwit kraju w latach 60. i 70., przypominający dzisiejsze tempo rozwoju Chin, sprawił, że ekonomiści widzieli już Japonię w roli potęgi ekonomicznej numer jeden. Szczyt możliwości Japonia osiągnęła w pierwszej połowie lat 90. Wtedy jej gospodarka odpowiadała aż 70% amerykańskiej. Ale od lat PKB Japonii stoi w miejscu i odpowiada teraz zaledwie 40% amerykańskiego. Czy nową potęgę może spotkać podobne spowolnienie? Co, wyłączając kataklizm lub wojnę, mogłoby powstrzymać Chiny przed wyprzedzeniem Ameryki?

Statystyki dotyczące PKB mogą być mylące. Choćby dlatego, że opierają się na oficjalnym kursie. Wartość chińskiej waluty jest sztucznie zaniżona, co zresztą obok taniej pracy, subsydiów, naśladownictwa i niskiej dbałości o środowisko, jest jednym ze źródeł eksportowej eksplozji, która sprawiła, że w kilka dni Chińczycy sprzedają teraz za granicę tyle, co 30 lat temu przez cały rok. W Chinach można kupić za juany znacznie więcej niż wynika z kursu ich wymiany. Bilet do kina, czy nowa fryzura kosztują w przeliczeniu na dolary kilka razy mniej niż w Stanach. Według oficjalnego Big Mac Index 2010, globalna kanapka w USA kosztuje 3 dolary i 70 centów w USA, a w Chinach dolar 90. Jeśli zatem uwzględni się parytet siły nabywczej (PPP), roczny produkt chińskiej gospodarki okazuje się znacznie wyższy. Nawet jeśli nie jest jeszcze równy amerykańskiemu, stanie się tak już za kilka lat.

Oczywiście nie oznacza to, że siła gospodarcza Chin jest porównywalna z amerykańską. Dochód narodowy z uwzględnieniem PPP, przeliczony na głowę mieszkańca daje co prawda przybliżone pojęcie o poziomie życia, ale w przypadku próby określenia możliwości gospodarczych kraju również nie daje pełnego obrazu. Dobitny dowód to możliwości finansowania armii. Dzienna dieta żołnierza może być znacznie tańsza w Chinach niż USA, ale nowoczesna broń to nie globalna podwójna bułka z wołowiną. Amerykanie mają 11 gotowych do akcji lotniskowców, Chińczycy ledwie przymierzają się do budowy pierwszego.

Coraz mniej liczni zwolennicy teorii o stałości przewagi USA nad Chinami wskazują na dysproporcję w potencjale naukowym i wydatkach na badania i rozwój. Władze w Pekinie robią wszystko, by zasypać tę przepaść. Według niedawnej publikacji "Financial Times", już pod koniec dekady nawet nominalne wydatki na R&D będą wyższe w Chinach niż w USA. Poza tym chińskie uczelnie są coraz lepsze, coraz mniej naukowców wyjeżdża za granicę, władze hojnie finansują najlepsze instytuty i wspierają wynalazczość. Dzięki temu, kiedy rozwój Chin zacznie wyczerpywać rezerwy demograficzne i inwestycyjne, dalszy wzrost będzie mógł pochodzić ze wzrostu wydajności, wynikającego z postępu technologicznego i z lepszego zarządzania. Takie są plany, ale nakłady to nie wszystko. Na razie wciąż to amerykańscy przedsiębiorcy, a nie chińscy menedżerowie z legitymacjami partyjnymi, potrafią znacznie skuteczniej przemieniać nowatorską myśl techniczną w dochodowe przedsięwzięcia.

Przez jakiś czas, dzięki wspomianej demograficznej rezerwie, chińska pogoń za Ameryką pozostanie znacznie pewniejsza, niż kiedyś japońska. Japonia ma 130 mln mieszkańców. Niemal taka sama liczba chińskich wieśniaków przeniesie się do miast w ciągu nadchodzących pięciu lat. Z drugiej strony, ta bodaj największa migracja w dziejach ludzkości to tylko jedno społeczne napięcie, które będą musiały rozładować władze Chin, zanim kraj wyprzedzi Amerykę. Nie mam pojęcia o chińskiej duszy, ale wyobrażam sobie, że konfucjańskie zasady użyteczności dla społeczeństwa, cierpliwość i duma narodowa pozwalają wytrzymać pracę do kresu wytrzymałości, brak ubezpieczeń, równanie z ziemią starych dzielnic, masowe przymusowe przesiedlenia i cenzurę internetu. Pytanie brzmi, czy spokój społeczny udałoby się utrzymać w razie załamania, a w przypadku Chin jako załamanie należałoby rozumieć spadek tempa rozwoju np. do tego, którym chwali się teraz polski rząd. Już teraz oficjalne statystyki dowodzą ogromnego wzrostu liczby protestów, demonstracji i strajków.

Władze w Pekinie zdają sobie sprawę ze skali potencjanych konfliktów społecznych, bo kraj jest bardzo biedną potęgą gospodarczą, w której na dodatek pojawiły się ogromne różnice dochodowe. Dochód Chin, podzielony przez liczbę miliarda trzystu dwudziestu milionów mieszkańców daje zaledwie 4,5 tys. dolarów na głowę, dziesięć razy mniej niż amerykański dochód per capita. Nawet po uwzględnieniu PPP, dochód per capita jest w Chinach co najmniej pięć razy niższy niż w Stanach. To przepaść, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że chińska klasa średnia to według różnych ocen 200-300 milionów ludzi, pozostały miliard to źle opłacani robotnicy i biedni rolnicy.

Na świecie zapanowało przekonanie, że chiński model rozwoju stał się konkurencyjny wobec modelu zachodniego. Wydaje się, że skuteczność pragmatycznych działań chińskiego przywództwa partyjnego obaliła już teorię, jakoby liberalizm gospodarczy musiał pociągać za sobą demokratyzację. Zapomina się jednak często o skali korupcji i nieefektywności państwowych przedsiębiorstw i chybionych centralnie planowanych inwestycji. Zwróciłem uwagę ostatnio na dwie niezależne relacje dwóch moich rozmówców, polskiego przedsiębiorcy i brytyjskiego profesora. Obaj opowiadali o kilometrach niepotrzebnych betonowych estakad i pustych halach gigantycznych portów lotniczych w prowincjonalnych chińskich miastach. Moją uwagę przykuło też ostatnio wyliczenie z książki 'The Post American World'. Autor pisał to jeszcze zanim zachód zaczął przesuwać się po kryzysie w stronę kapitalizmu centralnie kierowanego, ale przekonująco twierdzi, że Chiny są jeszcze zbyt biedne na demokratyzację, wskazując na przykładach, że bez względu na usytuowanie cywilizacyjne i geograficzne, społeczeństwa przestają się godzić na dyktatury, gdy dochód narodowy na mieszkańca osiąga pewien określony przedział wartości.

Ten poziom, Chiny osiągną za kilka lat. Dopiero biorąc to pod uwagę można zrozumieć dlaczego informacja o wyprzedzeniu Japonii wcale nie ucieszyła chińskiej elity, a doniesienia z Algierii i Egiptu były przez chińską partię starannie cenzurowane.