Rządzący mają nas chyba za kretynów cierpiących na zaawansowaną amnezję. W piątek mówią, że grają o zwycięstwo, że będą walczyć do końca z Polskim Związkiem Panów Nieusuwalnych, a w poniedziałek schodzą z boiska. Następnie wmawiają nam, że właściwie to korzystnie zremisowali.

Ale nie o polskiej piłce postanowiłem wypowiedzieć się na swoim średnio poczytnym blogu. Chcę poruszyć sprawę o wiele ważniejszą, bo rzecz dotyczy nie tylko kibiców.

Pod koniec stycznia w blogu "Kreatywne Derywaty" zwracałem nieśmiało uwagę, że świat czeka kryzys finansowy. Wspomniałem że nasze miejsca pracy i tak mogą być za czas jakiś zagrożone. Jeden z komentujących anonimowych czytelników miał wtedy więcej śmiałości. Składając wyrazy szacunku "robiemu" pozwolę sobie zacytować jego uwagę, odpowiedź na moją propozycję, by postawić pomnik paryskiemu maklerowi.

"Facet nie nadaje się na pomnik z powodu tego, co napisane w nawiasie. Niskie oszczędności i nadmierne zadłużenie przy wyczerpaniu rezerw wzrostu wydajności i tak spowodują kryzys. Niższe stopy jedynie rozciągną to na wiele miesięcy. Wpis znów mało relewantny do tego miejsca, ale daje do myślenia."

Cokolwiek by nie znaczyło słowo "relewantny", bardzo mnie wtedy ucieszyło, że dałem do myślenia komuś, kto potrafi myśleć sam. Mam się za człowieka, który też niepotrzebnie często myśli inaczej niż otoczenie. Dlatego mimo wypowiedzi naszych polityków i ekonomistów, ośmielam się obawiać, że czekają nas cięższe czasy.

Owszem, nasze banki najprawdopodobniej nie są zaangażowane w instrumenty finansowe związane z amerykańskimi kredytami hipotecznymi. Młodzi polscy specjaliści, którzy potrafią sobie radzić ze wspomnianymi, skomplikowanymi derywatami, pracują raczej w Londynie niż w Warszawie. Ale czy powołując się na czystość bilansów banków działających w Polsce, premier, wicepremier i ministrowie powinni byli orzec , że problemy gospodarcze nas nie dotyczą? Czy tak zwani komentatorzy mieli rację wyśmiewając i gromiąc prezydenta, który (powodowany być może nawykową chęcią sprzeciwienia się rządowi) zaapelował o zajęcie się sprawą kryzysu?

Kilka lat temu, kiedy miałem wziąć kredyt na zakup mieszkania, zastanawiałem się w jakiej walucie go zaciągnąć. Mimo, że studiowałem wnikliwie ekonomię, a w Londynie miałem okazję słuchać wykładów w London School of Economics, z uwagi na wrodzone niezdecydowane, udałem się do tak zwanego doradcy. Siedział w fotelu pokrytym ekskuzywyną skórką z argentyńskiej krowy i strojąc mądre miny skłonił mnie do pobrania kredytu w walucie, której kurs zachowywał się potem dokładnie odwrotnie niż dowodził mądrala. Od tego czasu w sprawach ekonomii wierzę własnej wiedzy i intuicji, które mówią mi teraz; możemy mieć kłopoty.

Czy nie przychodzi to do głowy naszym politykom? Rozumiem, że nie chcą budzić paniki, ale dlaczego objawiają nam jako prawdy, swoje osądy które tracą wiarygodność już po kilku godzinach? Wicepremier mówi, że "wzrost gospodarczy Polski zależny jest od czynników wewnętrznych". Sprawdzam, naprawdę - Polski! Nie Północnej Korei! Czytam to w porannej gazecie, a w południe zachodnie instytucje finansowe przewidują, że polski rząd będzie musiał poważnie zredukować prognozy wzrostu na kolejne dwa lata.

To fakt, że te same instytucje uważały za pewną inwestycję w papiery oparte na ewidentnie błędnym założeniu, że ceny nieruchomości będą rosnąć w nieskończoność. Może znów się mylą? To fakt, że popyt wewnętrzny w 40 milionowym kraju jest znaczący, a paliwo, czy mieszkania będą tańsze, ale przecież wiele firm produkuje głównie na eksport.

Po drugie, dlaczego nasze - ale w istocie zagraniczne banki, w czasach nacjonalizacji i deficytu kredytów, miałyby chętnie pożyczać polskim firmom? Daję głowę, że poważne kredyty nie będą teraz zatwierdzane w Warszawie, ale w zagranicznych centralach! Po trzecie, w niepewnych czasach inwestorzy odwracają się od mniej pewnych walut, więc złoty będzie słabszy. Może to wyrówna straty eksporterom, ale wszystko, co importowane będzie więcej kosztować. Kto wie, może rządowi trudniej będzie się dalej zadłużać? Może zagraniczne korporacje będą ciąć zatrudnienie w polskich zakładach? Może nasze huty, fabryki samochodów i maszyn należą do branż szczególnie narażonych? Mamy rozpędzoną gospodarkę, ale nawet jeśli zwolnimy tylko trochę, to przecież zmienią się warunki. Jak można wzruszać na to wszystko ramionami?

Poza tym kiedy zaczął się przedwojenny Wielki Kryzys gazety opisywały załamanie na Wall Street jako ciekawostkę zza oceanu. Polskie władze nie przejęły się możliwmi kłopotami. Po kilku latach spadek produkcji i bezrobocie dotknęły Polskę jeszcze mocniej niż Stany Zjednoczone...