„Kiedyś to tu było ciekawie” – woła do mnie znajoma starsza pani z balkonu piętro wyżej. Lubię z nią rozmawiać, bo ledwie rozpoznaje pojedyncze słowa, zaledwie zgaduje co mówię i na tej podstawie stara się podtrzymać konwersację. „Dawniej w ogóle było lepiej” – odpowiadam patrząc na jej pomarszczoną, arystokratyczną twarz. „O tak, cieplej, dzisiaj cieplej, wreszcie robi się przyjemnie” – odpowiada z góry i wraca do poprzedniego tematu. „Teraz ludzie wprowadzają się i zaraz wyprowadzają”. „Ja też się niedługo wynoszę” – informuję ją z pewnym poczuciem winy, a sąsiadka kiwa głową i macha ręką.

Kiedyś, w środku nocy, pękła u niej rurka w bojlerze. Z sufitu ciekły po ścianach strugi wody. Pobiegłem na górę i po kilkunastu minutach pukania i przekonywania, że nie jestem złodziejem, doczekałem się zgrzytu zamków i łańcuchów. Za skrzypiącymi uchylonymi drzwiami zobaczyłem kota w bezruchu. Rozmiarem niemal dorównywał staruszce trzymającej się mocno klamki. Zza kota, z wielkiego portretu wiszącego w głębi korytarza, patrzyła na mnie zakurzonymi oczami piękna kobieta naturalnych rozmiarów, pozująca w jasnej sukni na zdobionym fotelu.

Starsza pani poprowadziła mnie poprzez mieszkanie, do łazienki. Szliśmy długo, po ścieżkach wydeptanych w wiekowym parkiecie i po podartym linoleum z czasów PRL. Po drodze mijaliśmy ciężkie szafy, komody i kolejne portrety, które niegdyś, w ciekawszych czasach, wisiały w podobnej kamienicy we Lwowie. Sąsiadka -arystokratka opowiedziała mi o tamtym mieszkaniu i o tym jak jej ojciec, po ucieczce do Krakowa przed Sowietami, za szczere złoto kupił od Żyda wszystkie te pokoje i łazienkę, w której prawie sześćdziesiąt lat później miał zepsuć się bojler.

Kot staruszki ma na imię tak samo jak ja i nie lubi kotki Michaliny, należącej do starszego pana z oficyny. Przygarbiony lokator nory obok trzepaka, tzw. „Dziadek”, był przez pół życia górnikiem. Wydobywał węgiel, by ludziom żyło się dostatniej. Teraz grzebie w śmietnikach i na zmianę płacze i przeklina. Mówił mi kiedyś, że nie chce mu się żyć, odkąd odeszła jego ukochana kobieta. Czasem sobie popije i pokrzyczy. Dwa razy odwiedzili go znajomi, którzy pukali do niego siekierą i zostawili mu na twarzy fioletowe plamy.

Największym przyjacielem Dziadka jest pies, którego imię ewidentnie podlega tajemniczym zasadom obowiązującym w budynku. Wobec Miśka Dziadek jest szorstki. Codziennie woła go: „K…, Misiek, chodź tu, bo jak ci zaraz …”.

Mieszkające w kamienicy trzy rodziny „dwa plus jeden” nie są zadowolone z towarzystwa Dziadka. Dzieci mają się uczyć angielskiego, a nie słówek z podwórka. Maluchy są śliczne, aż miło się pogapić. Urodę mają po mamach. O rodzinach wiem tylko tyle, że posiadają wózki, samochody i plany na przyszłość.

Oprócz dwóch dawnych gwiazd, jednej - lwowskich deptaków, drugiej - kopalnianych chodników, w kamienicy bywa też czasem aktualna wielka gwiazda, z telewizji. Pewnego dnia zablokował mój samochód swoim, bo czekał na wolne miejsce do parkowania obok punktu ksero. Trąbiłem, ale nie ruszał. Wreszcie odsunął szybę, powoli obrócił się w moją stronę i spojrzał, a jego uśmiech miał mówić „przecież to jestem JA”.

Gdzieś wysoko jest też mieszkanie, w którym bywa obcokrajowiec o wschodnim nazwisku. Widziałem go kilka razy. Biegł po schodach, w ciemnych okularach i skórzanej kurtce. Staruszka mówiła, że kilka lat temu wykupił połowę kamienicy i ostatnio sprzedał kilka razy drożej. Anglicy, od których wynajmujemy mieszkanie, też nabyli je od Azjaty. Poza tym mają domek w Bułgarii i zamierzają rzucić życie w rzędzie identycznych semi-detached na przedmieściu w środkowej części Wyspy, by przenieść się do Środkowej Europy. Mówią, że tu chce im się żyć.

Ostatnio zdobyłem ciężki klucz i przez strych wyszedłem na dach. Stromy, łatwo spaść, ale nie mogłem nie wleźć na komin. Obok siedziała w słońcu sroka (z całą pewnością Miśka). Patrzyliśmy razem, jak sroki w kość; na Wawel, kopułę Piotra i Pawła, wieżę Mariacką i Jezuitów, na czarnego Szkieletora i zielone wzgórza za Krakowem. Widać było przechodniów na Plantach i tramwaje. Nie da się ukryć, że oficyny w dole były brudne i że nad miastem unosiła się toksyczna chmura, ale to wszsytko też jakoś mi się podobało i pomyślałem, że i tak szybko zmieni się na lepsze.

Wyprowadzam się, ale chciałbym czasem posiedzieć na dachu. Klucz na strych kamienicy zabieram ze sobą.