Dzień po przegranym meczu Polaków, za to po wygranej Rosjan z Egiptem, zaczął się w Moskwie wyjątkowo spokojnie. Prawie tak, jak gdyby było już po mundialu. Kibice, którzy świętowali zwycięstwo, wcześnie rano smacznie spali. Biało-czerwonych koszulek na ulicach naliczyłem zaledwie kilkanaście. W metrze spotkałem głównie tych, którzy spieszyli się do pracy – bez futbolowych koszulek ani szalików. Za to z słuchawkami w uszach i z torbami sugerującymi, że pędzą gdzieś, gdzie będą czymś bardzo zajęci – do pracy, szkoły czy na uczelnię. Nieco inaczej było na linii metra prowadzącej na Worobiowyje Gory, to stacja przy której znajduje się stadion Łużniki, a kawałek dalej monumentalny budynek Uniwersytetu Moskiewskiego, przy którym stanęła największa na mundialu strefa kibica.

Około południa na Łużniki jadą już pierwsi kibice. Bramy stadionu otworzyły się przed 12:00 moskiewskiego czasu. Za trzy godziny zagrają tu Portugalia i Maroko. Mecz z udziałem Ronaldo chcą jednak zobaczyć nie tylko kibice z tych dwóch państw. W kącie przy budynku stacji metra widzę Brazylijczyków ubranych w zielono-żółte kombinezony. Musieli się wrócić. Stoją i szorują twarze całe wymalowane w narodowe barwy. Przepisy zakazują wpuszczenia ich na mecz. Taki makijaż traktowany jest jako próba zamaskowania. Nie protestują, ale z uśmiechem reagują na polecenia ochrony. Z metra wysiada też mężczyzna w kudłatej czapce w brawach Rosji i owinięty flagą gospodarzy mistrzostw. Podchodzę i pytam, co tu robi, bo przecież Rosja dziś nie gra. To nieważne. Jestem tu dla futbolu, dobrego futbolu na światowym poziomie. Nie kibicuję dziś żadnej z drużyn. Chcę zobaczyć piękną sportową rywalizację, jak z resztą przy okazji każdego innego meczu ­- mówi mi Alieksjiej. Chwilę później dołącza do niego Andriej: Zawsze chciałem zobaczyć Ronaldo na boisku, trzymam dziś za niego kciuki.

Na wejście przed bramą czeka też Mamun. Jest owinięty flagą Maroka. Na stadion przyszedł z dwoma synami - starszym i młodszym. Próbuję zagadnąć po angielsku, ale mówi, że woli rosyjski. Zdziwiony przestawiam więc językowy porządek w mózgu i kontynuuję rozmowę. Jestem z Syrii, ale w Rosji mieszkam od 6 lat. Bardzo mi tu dobrze. Ludzie są bardzo gościnni. Teraz w trakcie mistrzostw to już w ogóle. Atmosfera jest wyjątkowa. Dziś bliżej mi sercem do drużyny z Maroka, ale też jestem tu po to, by przede wszystkim zobaczyć dobry mecz. Wziąłem ze sobą do Moskwy synów, by poczuli tę atmosferę, chcę też, by zrozumieli w praktyce to, co jest napisane na FUN ID każdego z nas - Powiedz nie rasizmowi.

Fun ID to dokument, który na czas mistrzostw zastępuje paszport. Ma go każdy, kto przyjechał tu jako kibic oglądać mecze. Dzięki niemu nie była potrzebna np. procedura z załatwieniem wizy. Rzeczywiście - na każdym z egzemplarzy widnieje napis nawołujący do bojkotu rasizmu. Bardzo mi się to podoba. W ogóle ludzie wszyscy są tak uśmiechnięci, cieszą się, każdy ze sobą rozmawia ­- podsumowuje na koniec naszego spotkania syn Mamuna.

Panowie wchodzą na mecz. Ja tymczasem biorę się za montaż relacji do RMF FM. Trzeba ją nadać, kiedy w Polsce będzie południe. Zostało mało czasu. Tymczasowym studiem staje się ławka tuż przy bramie stadionu Łużniki.

Fan Zona - największa na mundialu

Udało się nadać relację, choć było trochę stresu. Czas gonił, a robota podwójna. Na wybrane do radia fragmenty rozmów, trzeba jeszcze nałożyć tłumaczenie, a i z internetem nie zawsze najlepiej, tym bardziej, że wokół ruch kibiców coraz większy. Każdy robi selfie i od razu dzieli się nim z przyjaciółmi na portalach społecznościowych. Tego dnia też pracuję z Łukaszem - wydawcą programu w RMF FM.

W wagonach na pobliskiej stacji metra widzimy kibiców, ale nie wysiadają przy stadionie. Jadą oglądać pierwszy tego dnia mecz na mundialu do strefy kibica. To jedna stacja dalej za Worobiowymi Gorami. Wysiadamy, ale zanim zajrzymy do "Fan Zony", chcemy chociaż na chwilę zajrzeć do monumentalnego budynku Uniwersytetu Moskiewskiego, który góruje nad strefą. To taki Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, choć gdyby postawić przy nim PKIN, warszawska budowla wyglądałaby jak jedno ze skrzydeł budynku. Projektował je ten sam człowiek - Lew Rudniew. Przy płocie zatrzymują nas ochroniarze. Propusk jest? ­- słyszymy na powitanie. Żadnych przepustek jednak nie mamy. Okazuje się, że budynek na czas mistrzostw jest całkowicie zamknięty. Na kampus uniwersytecki mogą wchodzić tylko studenci i pracownicy, którzy mają odpowiednie, wyrobione wcześniej dokumenty. Nie pomagają żadne negocjacje. Wiemy już, że do MGU (Maskowskij Gossudarstwiennyj Uniwersitet) nie wejdziemy na pewno. Wizytę w nim trzeba odłożyć na następny raz. Czeka nas spacer do strefy kibica.

Widać ją z daleka. Ogromne czerwone ściany z napisami Moscow 2018, Welcome zapraszają kibiców z całego świata. Na razie więcej tu policjantów i młodych chłopaków z Rosgwardii. To rodzaj wewnętrznej policji pilnującej porządku na terytorium Federacji Rosyjskiej. Kontrola bezpieczeństwa przed wejściem niczym nie odbiega od tej na lotnisku. Plecak idzie do prześwietlenia, wody wnieść nie można. Mam ją w kubku, który dostałem od brata specjalnie na wyjazd. Przecież go nie wyrzucę - myślę. Mogę go jednak zostawić w specjalnym depozycie. W końcu idziemy dalej. Ogromny telebim wyświetla na razie widok z kamer rozpieszczonych w strefie. Co jakiś czas widać na nim młodzież, podskakująca z radości, że mogą zobaczyć się na ekranie. Przygrywają DJ-e, konferansjerzy zapowiadają koncert, który poprzedzi transmisję meczu.

To czas na rozmowy z ludźmi odwiedzającymi strefę. Postanawiam, że dziś o atmosferę mistrzostw będę pytał Rosjan. Ci, których spotkam w strefie są w bardzo różnym wieku - od najmłodszych po emerytów, którzy mundial 2018 przyrównują do igrzysk olimpijskich z 1980 roku. To o tyle niesamowity zbieg okoliczności, że rozmawiamy w miejscu, gdzie wizualnie zderzają się dwa światy - wielka, nowoczesna, pełna elektroniki i kolorowych bannerów strefa kibica, a tuż obok ogromny i monumentalny budynek MGU pamiętający jeszcze końcówkę życia Stalina (powstał między 1949 a 1953 rokiem). 

Spotykam pana Wiaczesława. To siwiutki starszy mężczyzna. Do strefy przyszedł z córką i wnuczką. No takiej atmosfery to nie pamiętam. Ale co Wy mówicie, że rzadko takie rzeczy u nas? Zawsze jesteśmy radośni, a jak już dzieją się jakieś imprezy sportowe, to zawsze cały kraj kibicuje. No, choćby igrzyska w Soczi. A to co dzieje się teraz, najbardziej przypomina mi 1980 rok. Piękny festiwal młodzieży, studentów. Wielka radość - mówi mi na początku. A jak pan ocenia szanse Waszej reprezentacji na finał w mundialu? - dopytuję. Nie mamy szans, trzeba na to spojrzeć trzeźwo. Grają w mundialu też Portugalczycy, a oni nie ukrywajmy są najlepsi. Bardzo fajnie grają też Brazylijczycy, ale mam wrażenie, że chłopcom brakuje trochę dyscypliny. A my? Dwa piękne mecze za nami i oczywiście bardzo nam kibicuję, ale zobaczymy jak będzie.

Żegnamy się, ale już za chwilę rozmawiam z parą młodych Rosjan. Razem z nimi jest dwóch Włochów. Nie, czegoś takiego jeszcze nigdy nie widzieliśmy, żeby tylu ludzi z całego świata w jednym miejscu i każdy się cieszył, każdy kibicował. No coś pięknego. Nawet pogoda nam sprzyja, popatrz. Ani jednej chmurki. Normalnie w czerwcu to u nas deszcze i deszcze, a teraz - o proszę. No wszystko jest wspaniale ­­­- mówi dziewczyna w jeansowej kurtce i czapce z flagą Rosji. Taka wyjątkowa okazja, że przyjechali do mnie nawet przyjaciele z Włoch - dodaje jej chłopak. Rassija wpieriod! - krzyczą na pożegnanie do mikrofonu Włosi.

Na ławce siedzi dwóch osiłków. Zdjęli koszuli i opalają wytatuowane ciała. Ciekaw jestem, co mi powiedzą. Zdrawstwujtje, można z waprosam? - pytam, czy mogę się o coś spytać. Nie, nie, nie będziemy rozmawiać z radiem - krótko i konkretnie.

Szukam więc dalej. Przede mną wyrasta starsze małżeństwo. Patrzą na mnie nie ufnie, pytają, czy mam jakąś legitymację. Zanim zacznę nagrywać, rozmawiamy dłuższą chwilę. W końcu zgadzają się na rozmowę. No niech pan popatrzy jaka radość. Ja nie specjalnie interesuję się piłką, ale chciałam zobaczyć to na własne oczy. Co tu dużo mówić - przypominają mi się dawne czasy. Młodzież tego już nie pamięta, ale my, którzy urodziliśmy się w ZSRR mieliśmy fajne dzieciństwo. Dużo wyjeżdżaliśmy, takie spotkania z rówieśnikami z zaprzyjaźnionych krajów były dla nas normą. Potem na lata to wszystko jakby zamarło. Dobrze, że kraj znów staje się taki otwarty, że można podróżować, ale wszystko znów się psuje. Tylko przez politykę. Boli mnie to, że niektórzy się boją Rosji, myślą, że jest u nas niebezpiecznie. A my przecież jesteśmy otwarci, lubimy gościć przyjezdnych. Przez politykę zawsze cierpią zwykli ludzie, bo się siebie obawiają, a my jesteśmy normalni. Bardzo chcę żeby jeszcze było między nami przyjaźnie - mówi mi pani Elena. Temat chcąc nie chcąc schodzi na Polskę.

Przykre, że u Was teraz taka tendencja, żeby burzyć pomniki upamiętniające naszych żołnierzy, którzy walczyli na Waszym terytorium. Tam przecież też poginęli nasi bliscy. Myśmy razem przecież walczyli ­- mówi rozżalona.

Odpowiadam, że wszystko się zgadza, ale przecież potem też zabraliście nam pełną niepodległość. Nie my, my jesteśmy zwykli ludzie. To za nas decydowano. Mówiłam już przecież panu o polityce. Mąż pani Eleny zaczyna się niepokoić. Mówi, że muszą już iść. Wszystkiego dobrego ­- mówimy sobie na pożegnanie.

Koncert w Fan Zonie, dobiega już końca. Za chwilę zacznie się transmisja meczu Portugalia - Maroko. Przed telebim biegnie mały chłopiec, ciągnie za rękę mamę. Łapię ich w biegu. Komu kibicujecie? - pytam. Maroko, a potem Hiszpania. To moje ulubione drużyny - mówi mi mały fan futbolu. A ja za Portugalią! - dodaje jego mama. Dlaczego taka różnica? Oj, no chodzi o Ronaldo.

Na niebie ani jednej chmury. W Poznaniu mówimy na taką pogodę klara. Wieje chłody wiatr, siadam w strefie gastronomicznej pod parasolem. Nie zauważam nawet, kiedy go zwijają. Szykuję kolejną relację do radia, na 15:00. Wieczorem będę żałował, że nie przesiadłem się w cień. Piszą do nas koledzy z Warszawy, którzy są w Soczi. Codziennie szykują krótki program telewizyjny na nasz portal. Proszą, byśmy porozmawiali z kibicami w Moskwie. Ruszamy na plac Czerwony.

Na mieście

Obserwuję od trzech dni Moskwę i wydaje mi się, że jedyny słuszny sposób poruszania się po tym ogromnym mieście to metro. Jest zorganizowane doskonale. Jego sieć dociera we wszystkie najważniejsze punkty na mapie stolicy Rosji. Wagoniki odjeżdżają z peronów średnio co minutę. Tym oto sposobem w kwadrans docieramy na plac Czerwony. Rozmawiamy z Brazylijczykami i Argentyńczykiem. Są pierwszy raz w Europie Wschodniej. Przeżywają przygodę życia. Zostajemy tu jeszcze. Skoro przylecieliśmy w najdłuższą podróż w naszym dotychczasowym życiu, to chcemy zobaczyć jak najwięcej. Jedziemy jeszcze do Petersburga ­- mówi Carolina z Brazylii.

Wracając do spraw miejskich. Być może to fenomen mundialu, ale na ulicach - mimo że aut jest tu multum, a miasto dzięki swojej sieci dróg jest ewidentnie zaplanowane z myślą o transporcie kołowym, nie ma aut zaparkowanych na dziko, na chodnikach itp. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, gdzie oni wszyscy parkują. W mieście nie ma też chaosu reklamowego. Stolica Rosji na mundial przygotowała się doskonale. Budynki, które wymagają remontu, i swoim wyglądem odstają od innych, zostały przykryte wielkimi płachtami z namalowanymi na nich oknami i drzwiami. Z daleka, kiedy nie mam na nosie okularów - pewnie nie zauważyłbym różnicy.

Nad wszystkim patrzy Piotr

Piotr Wielki. Jego ogromny pomnik stanął pod koniec lat 90. na rzece Moskwie. Ma upamiętniać go jako twórcę Rosyjskiej Floty, stanął z okazji 300-lecia jej powstania. Najlepiej widać go z pokładu statku, których z resztą po rzece pływa całe mnóstwo. Na ten, którym płynę, wsiadłem w Parku Gorkiego. To miejsce, gdzie można spotkać "młodą Moskwę" - tańczą na wieczornym dancingu, jeżdżą na rolkach, spacerują i wchodzą... na przęsła jednego z tutejszych mostów. Tak czy inaczej z perspektywy wody, przy zachodzącym słońcu mury Kremla i kopuły cerkwi w jego bliskim otoczeniu. Magia, której nie odda żadne zdjęcie. Taką Moskwę chcę zapamiętać.

Ten tekst piszę w drodze na lotnisko. Częściowo w autobusie, częściowo siedząc na ławce tuż przed odprawą i wejściem na pokład samolotu. To ostatnia część mojego moskiewskiego tryptyku. Być może kiedyś.. cdn.