W Marsa Alam - poza niezbyt jeszcze licznymi hotelami - nie ma nic. A ściślej mówiąc: jest tylko pustynia. To jednak właśnie tę egipską "dziurę" zaczęli oblegać pasjonaci nurkowania z Niemiec, Włoch i Francji. Jest też coraz więcej Czechów i Polaków. Dlaczego? Wystarczy włożyć głowę pod wodę kilka metrów od plaży, by znaleźć odpowiedź na to pytanie.

Znany egipski kurort Hurghada został już prawie doszczętnie "wybetonowany".

Hotele piętrzą się prawie jeden na drugim. Koparki i inne mało "ekologiczne" maszyny powyrywały nadbrzeżne rafy koralowe, by stworzyć przystanie dla turystycznych statków. Najczęściej trzeba płacić, by popłynąć w rejony, gdzie jeszcze są rafy koralowe, kolorowe ryby, morskie żółwie inne wodne atrakcje.

Dodatkowy problem polega na tym, że często do tego samego miejsca płynie jednocześnie np. 30 statków i później trzeba "się przepychać". Pod wodą łatwiej czasami zobaczyć nurkujących stadami urlopowiczów, niż jakikolwiek żywy klejnot Morza Czerwonego.

Po atakach rekinów i demonstracjach rozgniewanych Egipcjan przed szpitalem, w którym leczył się były znienawidzony prezydent Hosni Mubarak, wielu obcokrajowców zaczęło się również trochę bać innego znanego kurortu Szarm el-Szejk. Turystyczna mapa Arabskiej Republiki Egiptu zmienia się.

W pustynnej "dziurze" Marsa Alam nie ma starć ulicznych, bo nie ma tam ulic.

Nawet dróg jest niewiele. Protesty i wiece oglądałyby tam tylko wielbłądy.

Specjaliści są przekonani, że ta pustynna "dziura" to przyszłość turystyki kraju faraonów. Oznacza to jednak, że już niedługo może ona też zostać "wybetonowana", a dziewicze jeszcze, morskie życie będzie stopniowo niszczone.

Nie mówcie nikomu o Marsa Alam, bo zwalą się tam nieprzebrane tłumy turystów i raj się skończy! - proszą miłośnicy nurkowania z całej Europy. Tym bardziej, że nie potrzeba tam butli - wystarczy maska, fajka i płetwy. Scena niezwykłego podwodnego spektaklu znajduje się zazwyczaj tuż przy brzegu.

Na razie jednak te "przemeblowania" na turystycznej mapie Egiptu hamują pola minowe, których w całym rejonie nie brakuje. Im bliżej do Sudanu, tym jest ich więcej. Turyści skarżą się, że by wychodzić z hotelu muszą często podpisywać oświadczenia, iż robią to na własną odpowiedzialność.