„Politycy nigdy nie spełnią nadmiernie wyśrubowanych oczekiwań. Nie są w stanie, bo są po prostu ludźmi. Takimi jak my”. Tak pisze w swojej książce Robert Biedroń. I przekonuje, że skoro my też przekraczamy prędkość za kierownicą, dlaczego nie mieliby tego robić politycy… Czego więc od nich oczekuje?

Największym wyzwaniem dla Roberta Biedronia nie musi być wcale przekroczenie progu wyborczego i wprowadzenie swojej partii do Sejmu. Dużo większym sprawdzianem może okazać się stworzenie politycznej drużyny, która będzie potrafiła grać zespołowo nie tylko na początku meczu, ale też w jego dalszej części, gdy na boisku wszystkim ubędzie trochę sił, gdy zaczną się faule i nie zawsze czyste zagrania rywali. Gdy na przykład okaże się, że nowi posłowie nie mają takiego wpływu na rzeczywistość, jak się spodziewali. Gdy trzeba będzie z bliska przyglądać się temu, że to inni wyznaczają reguły. Nie tylko się przyglądać, ale też się z tym godzić - uznając reguły parlamentarnej gry.

Polityczne drużyny budowane w ostatnich latach wokół jednej osoby często zmagały się z takim problemem. Czasem widzieliśmy, jak stworzone w przedwyborczej euforii formacje potykały się później o ambicje tego czy innego działacza albo działaczki, którym nie wystarczało już bycie "jednym czy jedną z wielu". Wiemy już przecież, że zaledwie jedna sejmowa kadencja może wystarczyć, by doszło do detronizacji założyciela ugrupowania i do rozpadu formacji politycznej. Widzimy, jak nowym posłom zebranym w jednym sejmowym klubie trudno jest czasem utrzymać wspólnotę myślenia o tej czy innej sprawie. Nie zawsze bowiem pierwotne zaufanie do samego lidera i pokładane w nim nadzieje są wystarczającym spoiwem dla środowiska politycznego, które swój początek bierze w swoistym pospolitym ruszeniu pod hasłem przełamania monopolu starych, skostniałych struktur partyjnych. Nagłe wdarcie się przebojem na dużą scenę i znalezienie się w blasku politycznych i medialnych reflektorów musi rodzić rozmaite pokusy. Szczególnie wśród mniej doświadczonych aktorów polityki. Nie jeden się już zachłysnął. Nie jeden stracił trzeźwość spojrzenia.

Jeśli Robert Biedroń jesienią wprowadzi do Sejmu "Wiosnę", to w ławach na Wiejskiej zasiądą razem z nim ludzie z krwi i kości. "Po prostu ludzie" - jak pisze w swojej ostatniej książce ("Nowy rozdział"). Do takiego właśnie realnego spojrzenia na polityków namawia. Przekonuje, że jeśli chcemy mieć autentycznych i wiarygodnych polityków, musimy im pozwolić na to, żeby byli sobą. "Dziwimy się, że któryś z nich przekroczył prędkość. Chociaż to karygodne, czemu nie mieliby czasem robić tego, co my? Tym bardziej, że sami sobie te same rzeczy wybaczamy. Miejmy wobec nich wymagania, ale pozwólmy im też być ludźmi" - namawia były prezydent Słupska. Stwierdza, że dobry polityk ma być przede wszystkim skuteczny. W tym właśnie kontekście przekonuje, że politycy nie są w stanie sprostać zbyt wyśrubowanym oczekiwaniom... Choć oczywiście owo "wyśrubowanie" jest tu kategorią czysto subiektywną.

Czy rzeczywiście wymagamy od polityków zbyt wiele? Czy na co dzień oceniamy ich zbyt surowo? Odpowiedź zależy pewnie od tego, czy traktujemy ich jako tych, którzy są dla nas przewodnikami, bo wznoszą się ponad przeciętną czy raczej uznajemy, że skoro są jednymi z nas, mają prawo być tacy sami jak my wszyscy.

Robert Biedroń zdaje się mówić, że nadszedł czas polityków z ludzką twarzą, z odzyskanym - odebranym im wcześniej - prawem do błędów i potknięć, które można rekompensować autentyzmem, zaangażowaniem i wsłuchiwaniem się w społeczeństwo. Najbliższe miesiące pokażą, na ile skuteczna będzie to strategia. I czy będziemy mieli okazję zobaczyć, czy "politycy z ludzką twarzą" potrafią prowadzić "politykę z ludzką twarzą"... Odpowiedź dziś wcale nie jest oczywista.