Na pewno nie będzie przewodniczącym Rady Europejskiej. A przynajmniej nie teraz. Jakie więc będą jego losy? Decyzja podjęta przez unijnych liderów na szczycie w Brukseli, wcale nie zamyka dyskusji o przyszłości Jacka Saryusz-Wolskiego.

Na pewno nie będzie przewodniczącym Rady Europejskiej. A przynajmniej nie teraz. Jakie więc będą jego losy? Decyzja podjęta przez unijnych liderów na szczycie w Brukseli, wcale nie zamyka dyskusji o przyszłości Jacka Saryusz-Wolskiego.
Jacek Saryusz-Wolski /Wiktor Dabkowski /PAP

Wszystko się kończy dobrze, a jeśli nie, to znaczy że się nie kończy - przekonuje eurodeputowany na Twitterze, już po zwycięstwie Donalda Tuska. Tymi słowami bynajmniej nie zniechęca do zadawania kolejnych pytań. Tym bardziej, że gdy polski rząd przekonywał Europę do swojej kandydatury, słyszeliśmy, że nie jest to przedsięwzięcie dla zabawy czy wywołania chwilowego zainteresowania.

W liście do europejskich przywódców Beata Szydło przekonywała, że Jacek Saryusz-Wolski to osoba kompetentna, o ponad 40-letnim doświadczeniu eksperckim i politycznym w sprawach integracji europejskiej. Także wicepremier Piotr Gliński nazywał go wybitnym ekspertem. Rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości Beata Mazurek przypominała z kolei, że kandydat polskiego rządu od wielu lat funkcjonuje na salonach europejskich. To on na salony europejskie wprowadzał Donalda Tuska. Ma dużą wiedzę, kontakty i umiejętności. Politycy PiS mówili też o tym, że Saryusz-Wolski to człowiek, któremu Polska leży na sercu, kieruje się interesem Polski, a do tego jest politykiem wagi ciężkiej, gdy mowa o sprawach zagranicznych.

Komplementowanie własnego kandydata na etapie szukania poparcia jest oczywistością i naturalną strategią. Przynosi jednak istotne konsekwencje. Teraz - gdy batalia skończona - ktoś może trzeźwo zapytać: Czy rząd może sobie pozwolić na to, by nie skorzystać z doświadczenia, wiedzy i umiejętności zachwalanego? Skoro - jak słyszeliśmy - Jacek Saryusz-Wolski mógłby z powodzeniem kierować pracami przywódców 28 krajów Unii Europejskiej, z całą pewnością mógłby też kierować pracami rządu. A już na pewno mógłby przejąć stery w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Czy nie byłby tam bardziej skuteczny niż w Parlamencie Europejskim, gdzie rozstał się ze swoją polityczną rodziną i będzie działał samotnie?

W ostatnich dniach w publicystycznych komentarzach Jacek Saryusz-Wolski był przymierzany zarówno do fotela szefa polskiej dyplomacji, premiera, jak i unijnego komisarza. Jarosław Kaczyński te scenariusze jednak konsekwentnie odrzuca. Przekonuje, że Saryusz-Wolski zgodził się kandydować na szefa Rady Europejskiej z motywów patriotycznych. Zapewnia, że nikt nie obiecywał europosłowi żadnych stanowisk, bo - jak zauważa - byłoby to patrzenie na politykę jako formę transferów.

Prezes Kaczyński nie tylko nie mówi o ewentualnych posadach, ale też nie zaprasza europosła do swojego obozu politycznego. Ja zapraszam do PiS-u z reguły tych, którzy się zgłosili, a pan Saryusz-Wolski się do PiS-u nie zgłaszał - wyjaśnia lider Prawa i Sprawiedliwości. Jednak - co oczywiste - wszystko się może kiedyś zmienić. Nie tylko dlatego, że eurodeputowany wcześniej czy później może zapukać do drzwi PiS-u. Ale też dlatego, że - jak zauważył kiedyś Niccolo Machiavelli - politykowi nie wolno być niewolnikiem własnych słów...