"La La Land" to zdecydowany faworyt tegorocznych Oscarów i trzeci film w historii (po "Titanicu" i "Wszystko o Ewie"), który dostał szansę na zgarnięcie aż 14 statuetek. Magia znanych nazwisk, doskonała muzyka, a może przede wszystkim świetna reklama – czym ten musical sobie na to zasłużył?

"La La Land" to zdecydowany faworyt tegorocznych Oscarów i trzeci film w historii (po "Titanicu" i "Wszystko o Ewie"), który dostał szansę na zgarnięcie aż 14 statuetek. Magia znanych nazwisk, doskonała muzyka, a może przede wszystkim świetna reklama – czym ten musical sobie na to zasłużył?
Emma Stone i Ryan Gosling na planie "La la Landu" /Atlas Photo Archive/Gilbert Films /PAP/Photoshot

Nie oszukujmy się: "La La Land" był raczej skazany na oscarowy sukces i na ten sukces był szyty. Złożył się na to gwiazdorski duet (Emma Stone i Ryan Gosling), spektakularna ścieżka dźwiękowa (bardzo utalentowany Justin Hurwitz) i doskonałe zdjęcia (autorstwa prawdziwego wirtuoza kamery Linusa Sandgrena). Musiało powstać wizualnie wspaniałe widowisko.

Damien Chazelle (m.in. także twórca walczącego w 2015 roku o Oscary filmu "Whiplash") kręcąc "La La Land" czerpał pełnymi garściami z klasyki gatunku. W filmie widać więc zarówno inspirację radosną, hollywoodzką "Deszczową piosenką", jaki i z melancholijnymi, francuskimi "Parasolkami z Cherbourga"... 

W rezultacie "La La Land" porusza w starszych widzach nostalgiczną strunę, a młodszym przybliża czar dawno minionej, złotej ery musicalu. To urok, któremu trudno się oprzeć.

Byłoby jednak prawdziwym nietaktem stwierdzić, że ten film to tylko pięknie opakowany produkt i hołd oddany klaskom kina. Chazelle odświeża pokryty patyną czasu gatunek filmowy - robi to z wyczuciem, pilnując konwencji, ale docierając do uczuć współczesnego widza. W jaki sposób? Pozwala się z bohaterami filmu utożsamić, a nie tylko z dystansu śledzić losy marzycieli, jakich na świecie tysiące: w tym przypadku początkującej aktorki i utalentowanego muzyka jazzowego. Trudno nie kibicować ich planom, dążeniom, wreszcie - rodzącemu się uczuciu.

Jakkolwiek to brzmi banalnie, film zyskuje z każdą sceną, coraz mocniej zrywając ze sztampą, by sprowadzić na ziemię prawdziwie powalającym zakończeniem. Po którym chce się krzyknąć do głównego bohatera: Zagraj to jeszcze raz, Ryan!

"La La Land" to niezwykle przyjemne kino, które jednak pod tą osłoną lekkości i beztroski szepcze nam do ucha coś gorzkiego. Że za marzenia często się płaci. Szczęściem i miłością.