Najpierw PKL, potem hotele, a następnie może... tunel pod Tatrami. Słowacy planują spore inwestycje po północnej stronie Tatr. Maciej Pałahicki rozmawiał z Bohusem Hlavatym, prezesem spółki Tatra Moutain Resort, która chce kupić Polskie Koleje Linowe.

Silniejsi razem

Maciej Pałahicki: Co właściwie chcecie zrobić z PKL? W Polsce mówi się o tym, że Słowacy chcą kupić kolejki, żeby zlikwidować konkurencję.

Bohus Hlavaty: (Śmiech) To jest bardzo łatwo i bardzo populistycznie tak powiedzieć. My zdajemy sobie sprawę, że Polska jest dla nas bardzo ważnym rynkiem i mamy dwie możliwości: albo ściągać Polaków na Słowację (co ma swoje ograniczenia, po prostu nie można tego zrobić na 100 procent), albo wyjść za swoim klientem do Polski. Jak otrzymaliśmy informacje, że przygotowywana jest prywatyzacja PKL, to zgłosiliśmy się, bo widzimy duży potencjał na polskim rynku. Mamy duże doświadczenie z budową i inwestycjami w górskich ośrodkach. Wierzę, że wspólnie - poprzez synergię ośrodków narciarskich z Zakopanego i w ogóle wszystkich należących do PKL z naszymi ośrodkami - moglibyśmy być poważną konkurencją dla alpejskich ośrodków. Oczywiście nie będziemy mieli 200 kilometrów tras narciarskich, ale jakość usług, jeden karnet i mnóstwo innych rzeczy, które moglibyśmy zrobić, gdybyśmy działali wspólnie - to może spowodować, ze będziemy poważnym konkurentem dla Alp. Wierzę, że przyciągnęlibyśmy w Tatry o wiele więcej osób z Polski niż dzisiaj.

Jakie macie plany, co chcecie osiągnąć? Mówi się o tym, ze poza kolejkami chcecie kupować w Polsce hotele, bazę turystyczną, działającą w Zakopanem spółkę "Polskie Tatry". To prawda?

Nasza spółka działa w tej chwili w trzech dziedzinach. Pierwsza to ośrodki górskie i aquaparki oraz hotele, bo te uzupełniają ośrodki narciarskie. Oczywiście nie prowadzimy wszystkich hoteli, ale część z nich. Chcemy mieć wpływ na jakość usług świadczonych w naszych ośrodkach narciarskich. Poprzez to, że prowadzimy jeden czy dwa hotele, to podnosimy poprzeczkę jakości usług w ośrodkach. Prowadzimy także projekty deweloperskie i rozbudowy pozostałych rzeczy. Myślimy, że tak samo moglibyśmy działać w Polsce. Oczywiście trzeba rozpocząć od ośrodków narciarskich, bo to jest najważniejsze i to tak naprawdę zmienia liczbę gości i dochody. Co chcielibyśmy zrobić w Polsce? Oczywiście chcemy prowadzić te ośrodki górskie. Wierzymy, że istnieje duży potencjał rozwoju tych ośrodków, bo gdy poprawi się jakość usług, to liczba klientów będzie o wiele większa, niż dzisiaj. Głownie chodzi o zimową część tych ośrodków. To tak w skrócie.

Czyli na razie PKL, a w przyszłości coś więcej?

Trudno mi dzisiaj o tym mówić. Ale tak naprawdę w tym momencie proces prywatyzacji PKL jeszcze się nie rozpoczął, bo Skarb Państwa musi powiedzieć "Tak, prywatyzujemy". Dzisiaj jesteśmy w fazie przygotowawczej. Ale nie wykluczamy dalszej ekspansji, na co wskazuje np. nasza historia na Słowacji. Kiedyś rozpoczęliśmy prywatyzację w Tatrzańskiej Łomnicy i Smokowcu, dzisiaj zarządzamy całym Chopokiem i Szczyrbskim Plesem. To wskazuje na spory potencjał naszej firmy.

Wyborczy straszak

Dlaczego wybraliście taką strategię przy zakupie PKL-u? Jako jedyni oficjalnie zgłosiliście się ze swoja ofertą, mimo że oferentów z pewnością będzie znacznie więcej. Robicie wokół tego dużo szumu. Nawet w PKP, które sprzedawać będzie PKL, nie wiedzą, dlaczego jest tyle zamieszania. Co to ma dać? Chcecie wystraszyć konkurencję, pokazać, ze jesteście silniejsi?

Może tak to jest odbierane. My po prostu otrzymaliśmy kiedyś informację, ze jest przygotowywana prywatyzacja. Oczywiście zgłosiliśmy się oficjalnie, napisaliśmy: "Tak jesteśmy zainteresowani, możemy do tego wejść". Zdajemy sobie sprawę, ze sprzedaż Słowakom to nie jest łatwa sprawa. Dlatego prowadzimy rozmowy z gminami, które chcą zapewnić sobie, że te ośrodki będą się rozwijały, że nikt nie będzie ich zamykał. My nie chcemy ich zamykać. To oznacza, ze możemy porozumieć się z gminami i potwierdzić im - dać na piśmie czy jak sobie życzą (o tym teraz rozmawiamy) - że my nie chcemy tego zrobić. Takie zamieszanie spowodowała prezentacją, która przygotowaliśmy. Chcieliśmy przyjść i powiedzieć: "Tu jesteśmy, tak wyglądamy, to robimy". To nie znaczy, że prywatyzujemy - chcieliśmy tylko powiedzieć, kim jesteśmy. To było w okresie przedwyborczym, no i potem to się rozkręciło, bo parę osób robiło sobie na tym kampanię wyborczą. Ale to się zdarzyło przez przypadek.

Albo park, albo "święta góra narciarzy"

Górale boją się, że zabierzecie Kasprowy Wierch - a to jest u nas "święta góra narciarzy" - i nie wiadomo, co tam będziecie robić. Co planujecie robić na Kasprowym Wierchu?

To zależy od umowy z Tatrzańskim Parkiem Narodowym, a nawet od całego społeczeństwa w Polsce. Bo ja dzisiaj patrzę na Kasprowy jako na coś, co jest zrobione średnio dobrze. Bo wyciągi krzesełkowe, które tam są, a nie mają naśnieżania, nie mają sensu. Często czytam, ze to jest park narodowy i program Natura 2000. Jak może być Natura 2000 tam, gdzie są krzesełka i gdzie mają jeździć narciarze? To albo tak, albo tak. I trudno powiedzieć, jak to się zakończy, bo to nie zależy od nas. To zależy od społeczeństwa, od rządu, od parku narodowego i od tego, jak będziemy postrzegali Kasprowy. Albo to jest jedynie kolejka do parku narodowego, gdzie ludzie wjadą, popatrzą i zjadą na dół, albo będziemy mówili, ze jest to święta góra narciarzy i wtedy nie można tego zostawić tak, jak to jest dzisiaj.

Zdaje sobie Pan sprawę, że mogą być poważne problemy z tym, żeby coś tam zrobić? PKL-owi kilkanaście lat zajęło zmodernizowanie samej kolejki. A gdzie śnieżenie, gdzie nowy wyciąg na Goryczkowej? Będzie z tym wiele problemów, dacie sobie radę?

Bardzo podobną sytuacje mieliśmy na Słowacji, kiedy zaczęliśmy inwestować w Wysokich Tatrach. Dyskusja trwała przez dwa lata i uczestniczyli w niej wszyscy: od parku narodowego, przez zarząd lasów państwowych po gminy na tym terenie. Rozmawialiśmy i zastanawialiśmy się wspólnie, co właściwie ma być w tej Tatrzańskiej Łomnicy. I potem powiedzieliśmy "Ok - ten obszar przeznaczony jest dla narciarzy i dla ruchu turystycznego". I teraz już widać, co robimy i co zrobiliśmy. Dlatego wierzę, że tak jak byliśmy w stanie rozmawiać na Słowacji, tak będziemy w stanie rozmawiać w Polsce. I tak jak powiedziałem - na pewno to nie będzie łatwe. My jesteśmy przygotowani na to, ze ktoś powie, ze to nie jest święta góra narciarzy, że to jest park narodowy, ze to jest Natura 2000 i tam nie będzie narciarzy. To jest ryzyko inwestora, który kupuje przedsiębiorstwo, ale myślę, że mamy dużo argumentów, które są "za".

Mówił Pan, że chcecie przekonać gminy, na których terenach leżą wyciągi PKL-u, żeby wam zaufały i że wszystko będzie dobrze. A burmistrz Zakopanego powiedział ostatnio, ze niezbyt wam ufa i chce wypuścić obligacje,

za które będzie mógł kupić PKL. Jakoś nie udało wam się na razie przekonać Zakopanego.

My zdajemy sobie sprawę, że na pewno nie będziemy jedynymi zainteresowanymi zakupem PKL-u. Oczywiście gminy także mogą się o to starać. Ja jednak nie jestem pewien, czy gminy są dobrymi przedsiębiorcami. Po prostu tam jest dużo różnych interesów, często zmieniają się ludzie, którzy tam pracują. I tym, co ja chcę wnieść do tego interesu i co może wnieść TMR, jest synergia, jedność polskiej i słowackiej części. To także nasze doświadczenie z inwestycjami w parkach narodowych i kontakty z dostawcami wyciągów i całej infrastruktury narciarskiej. No i ten, kto sprzedaje, będzie musiał podjąć decyzję. Trudno mi oceniać, czy Zakopane jest w stanie wyemitować obligacje. Wiemy, że to nie jest łatwa sprawa, do tego trzeba długiego przygotowania. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Górale mówią tak: "Jak to jest, że Słowacja nie miała pieniędzy na ratowanie Grecji, a ma pieniądze na kupowanie kolejek?". To jak to jest, skąd macie pieniądze?

(śmiech) My nie jesteśmy państwem, my jesteśmy prywatną firmą. Pieniądze pochodzą z wielu źródeł. Po pierwsze jesteśmy spółką akcyjną, która jest na giełdzie. Po drugie większa część naszych akcjonariuszy to duża grupa finansowa, która prowadzi poważne biznesy na Słowacji, w Czechach i w Rosji i część swych dochodów przeznaczyła na inwestycje w turystykę. Oni widzą, że to przynosi pieniądze. No i oczywiście część środków mamy z banków.

Jaka to pula pieniędzy? Może pan zdradzić, ile chcecie przeznaczyć na inwestycje? Czytałem, że chcecie również inwestować w czeskim Spindlerovym Mlynie.

W tej chwili mamy pieniądze, które przeznaczyliśmy na inwestycje i akwizycje. Jest to około 65 milionów euro, które w każdej chwili możemy zainwestować tam, gdzie chcemy, gdzie się najbardziej opłaca. To są pieniądze, które już w tej chwili są w spółce. Oczywiście, jeśli będziemy wchodzić na rynek polski czy czeski, to otwierają się inne możliwości pozyskania kapitału, z których z pewnością będziemy korzystali.

Kto jest największym udziałowcem TMR?

Najwięcej akcji ma Grupa J&T - jest tam J&T Bank, J&T Securities Management i jest też partner J&T Igor Rattaj, który jest samodzielnym właścicielem. Ale tak naprawdę jego pieniądze także pochodzą z tego, co zarobił w J&T. Mamy też Bank Pocztowy, Deutsche Bank i mamy dużo prywatnych, mniejszych właścicieli. Naszym udziałowcem jest też prywatny przedsiębiorca, który kupił akcje warte 17 mln euro. Wykaz wszystkich akcjonariuszy można odnaleźć na naszej stronie internetowej.

Kapitał spółki TMR wynosi ponad 240 mln euro, a na inwestycje chcecie przeznaczyć aż 65 mln euro. To bardzo dużo - ponad jedna czwarta wartości spółki. Jak wam się udało zdobyć tak dużą sumę, szczególnie teraz, w czasie kryzysu?

To prawda. Decyzje, że będziemy inwestować w ośrodki górskie, zapadły znacznie wcześniej, w latach 2007-2008. Wtedy właściciele powiedzieli sobie: "Robimy plan inwestycyjny". Zrobiliśmy wtedy plan na pięć kolejnych lat i te pieniądze przeznaczyliśmy na te inwestycje. Chcieliśmy mieć pewność, że będziemy mogli je realizować. To są pieniądze, które zarobili w latach bardzo dobrych dla biznesu, jeszcze przed kryzysem.

J&T nie ma dobrej opinii na Słowacji. Prasa oskarżała ich o wiele rzeczy, między innymi o to, że chcą zabudować całe Tatry. Nie boi się pan, że zła sława spółki przejdzie na polską stronę granicy?

Różne rzeczy się mówi, ale one nie są prawdziwe. To co ja mogę powiedzieć na temat J&T, to że są tam entuzjaści, którzy z jednej strony znają biznes i widzą bardzo duży potencjał Słowacji i Tatr - jak się tu zainwestuje, to może się zwrócić. Ale wiedzą też, że to inwestowanie jest obarczone ryzykiem. Że jak teraz zainwestują, to nie zwróci się za dwa lata. Po prostu zdali sobie z tego sprawę i za to jestem im bardzo wdzięczny, bo nawet TMR by nie było, gdyby nie te pierwsze pieniądze od właścicieli. My oczywiście sami także wypracowujemy sporo kapitału. W tym roku zysk z działalności wyniósł ponad 10 mln euro. I to też są pieniądze, które możemy teraz inwestować, ale bez tego pierwszego ruchu nie byłoby tego, co jest dzisiaj.

Zna pan swoich konkurentów przy prywatyzacji PKL-u, dobrze zna pan rynek. Boi się ich pan?

(śmiech) Nie znam ich dokładnie. Mówi się różne rzeczy i nie chcę teraz mówić, że to będzie ten, albo ten i że się go boję lub nie. My znamy nasze zalety i wiemy, jak je sprzedać , a decyzja będzie należeć do Skarbu Państwa.

A jak pan w takim razie ocenia swoje szanse?

(śmiech) Chyba trudno dzisiaj cokolwiek powiedzieć. Jakąkolwiek liczbę bym podał, to się nie sprawdzi.

Czyli loteria?

Loteria, zupełna.

Górale boja się, co to będzie, jak Słowacy kupią kolejki. To niech pan powie, jak będą wyglądały kolejki PKL-u, jeśli wy je kupicie.

(śmiech) Tego dokładnie nie wiem, ale mogę powiedzieć, jakie są moje marzenia. Ja myślę, że potencjałem Polski jest duża liczba narciarzy, którzy w tej chwili przyjeżdżają do takich górek, jak na przykład Białka Tatrzańska. My obserwujemy ten rynek i widzimy, że to duże firmy mają szansę, kiedy oferują dobrą jakość. To bardzo ważne, żeby ludzie czuli się dobrze w tych ośrodkach i żeby porównywali je z Alpami. Ludzie już wiedzą, jak tam jest i będą chcieli może nie takich samych usług, jak tam, ale bardzo podobnych. Myślę, że to jest jedyna szansa dla Polski i dla PKL-u. Po prostu prowadzenie ośrodka narciarskiego z jednym wyciągiem, z jednym "krzesełkiem", jest może dobre na dzisiaj. Ale za 5-10 lat to nie będzie konkurencyjne. I to mamy w tej chwili także na Słowacji. Po prostu ośrodki, które się rozwijają, przyciągają ludzi, a ośrodki, które "śpią", tracą ich i muszą zdecydować: albo je zamkną, albo zaczną rozbudowywać. To samo było w Austrii. Jak się łączą ośrodki, jak się oferuje lepszy produkt, to wtedy to działa.

Takim dużym mankamentem obu stron Tatr jest brak dobrej komunikacji.

Tak.

Czy zamierzacie coś z tym zrobić? Macie jakieś pomysły, plany?

Myślę, że to przerasta możliwości TMR. Wierzę jednak, że jeśli Włochom i Francuzom udało się zrobić tunel pod Mont Blanc, to tunel w naszych warunkach nie byłby problemem. Jest to jedna z możliwości. Kolejną są igrzyska olimpijskie. Jak będziemy walczyli o nie wspólnie, jako dwa kraje, to mamy o wiele większe szanse niż osobno. Gdyby były tu igrzyska olimpijskie - oczywiście nie jutro i nie za dziesięć lat - to będą duże inwestycje. Podczas nich można będzie zrobić takie rzeczy jak tunel czy jakiś pociąg. Ja nie jestem fachowcem i nie potrafię powiedzieć, jak najlepiej to zrobić. Na pewno są ludzie, którzy bardzo dobrze to wiedzą. A ja wierzę, że skoro jesteśmy wspólnie w Unii Europejskiej, skoro jest wolność poruszania się, to zrobimy z Tatr tak naprawdę jeden region. To połączenie będzie bardzo potrzebne.

Czyli "elektriczka" dookoła Tatr?

Tak (śmiech).