Podobno najbardziej polskie słowo to „żółć”. Powody są dwa – pisownia i znaczenie. Ta myśl wypowiedziana przez jednego z bohaterów „Ziarna prawdy” Zygmunta Miłoszewskiego powróciła do mnie po lekturze innego kryminału – wydanej niedawno „Szadzi” Igora Brejdyganta.

Podobno najbardziej polskie słowo to „żółć”. Powody są dwa – pisownia i znaczenie. Ta myśl wypowiedziana przez jednego z bohaterów „Ziarna prawdy” Zygmunta Miłoszewskiego powróciła do mnie po lekturze innego kryminału – wydanej niedawno „Szadzi” Igora Brejdyganta.
Szadź /Lech Muszyński /PAP

Czy "szadź" tak jak "żółć" można uznać za wyjątkowo polskie słowo? Pisownia jest nieco prostsza, ale podejrzewam, że obcokrajowcy mogą mieć z nią problemy. Wymowa? No cóż. Też do łatwych nie należy...

Internetowy Słownik Języka Polskiego PWN podaje, że szadź to "biały osad powstały wskutek zamarzania kropelek mgły". Z kolei w Encyklopedii PWN czytamy, że to "puszysty biały osad atmosferyczny, składający się z kryształów lodu narastających na cienkich przedmiotach znajdujących się na powierzchni Ziemi (np. na gałęziach drzew, przewodach telegraficznych); powstaje wskutek zamarzania przechłodzonych kropelek mgły przy ich zetknięciu się z przedmiotami o temp. niższej od 0°C; może osiągać znaczną grubość; niekiedy wyrządza szkody (zrywa przewody elektr., łamie gałęzie drzew)." Jaki stąd wniosek? Szadź jest piękna i delikatna, ale bywa niebezpieczna. Może zachwycać, ale bije od niej chłód. Pięknie się prezentuje na zdjęciach i budzi bajkowe skojarzenia, ale potrafi też utrudnić życie i napsuć krwi. Ileż w tym paradoksów i sprzeczności. Jakie to polskie! - chciałoby się powiedzieć. I coś w tym chyba jest...

Szadź w powieści Brejdyganta na początku pojawia się w śnie głównej bohaterki - komisarz Agnieszki Polkowskiej. Później powraca, a jej znaczenie dla całej historii wyjaśnia się dopiero w finale.

Komisarz Polkowska pracuje nad sprawą brutalnego zabójstwa młodej dziewczyny. Później odkrywa, że to tylko jeden z elementów makabrycznej układanki, którą musi ułożyć w całość. Czas goni, przełożeni rzucają kłody pod nogi, a morderca świetnie się bawi... 

Brejdygant jest człowiekiem bardziej związanym z filmem niż z literaturą. Napisał scenariusze m.in. do "Paradoksu" z Bogusławem Lindą w roli głównej i wyreżyserowanej przez Arkadiusza Jakubika "Prostej historii o morderstwie". Brał też udział w tworzeniu m.in. "Belle Epoque" czy dobrze zapowiadającego się serialu "Ultraviolet", którego główną bohaterkę gra charyzmatyczna Marta Nieradkiewicz.

Filmowe doświadczenia autora dostrzegamy już od pierwszych stron książki. Widać je na wielu poziomach - w plastycznych opisach, zgrabnie skonstruowanych scenach, w umiejętnie stopniowanym napięciu i odkrywanej krok po kroku tajemnicy. To wszystko sprawia, że "Szadź" robi to, co dobry kryminał robić powinien - po prostu wciąga.

Co ważne, "Szadź" jest bardzo polskim kryminałem. Nie mamy tu próby odwzorowania klimatu z powieści autorów skandynawskich czy innych popularnych twórców tego gatunku. Jest Polska - z jej absurdami, paradoksami i problemami... Czasem pojawiają się nawiązania do gorących, medialnych tematów, ale autor umiejętnie je dawkuje i nie popada w publicystykę.

Związki autora z branżą filmową sprawiają, że po lekturze książki trudno nie zastanawiać się nad tym, jak wyglądałaby ta historia po przeniesieniu na ekran. Może się tego doczekamy? Ja wiem jedno - będę śledził filmowe i literackie dokonania Brejdyganta. Nie przypuszczam, że nagle stanie się kryminalną gwiazdą pokroju Katarzyny Bondy czy Remigiusza Mroza, ale czy coś w tym złego? Chyba nie. 

Jedno jest pewne - dobrych kryminałów potrzeba nam dziś bardziej niż kiedykolwiek. Nie tylko pozwalają złapać oddech w codziennym pędzie, ale też przywracają wiarę w pewien porządek rzeczy i - jakkolwiek pompatycznie to brzmi w naszych cynicznych czasach - triumf dobra i wartości. W świecie postprawdy, fake newsów i chaosu przez wielkie "CH" to naprawdę cenne.