Nie będziemy zastanawiać się nad bulwersującą blogosferę kwestią, czy dziennikarzy wolno walić prawą ręką w lewy policzek, lewą ręką w prawe ucho, czy może lepiej w ogóle tego nie robić. Spuścimy też zasłonę milczenia na tak pasjonujące niektórych utarczki na linii Gowin-Tusk, nużące i dołujące jak notowania partii, do której obydwaj – jeszcze, choć nie wiadomo, jak długo – należą. Mamy w końcu wakacje i coś się nam od życia należy. Zajmijmy się więc tym, co tygrysy lubią najbardziej.

Z letnim zaczytaniem się w blogosferze jest trochę tak, jak z płomiennym wakacyjnym romansem. Generalnie fajnie by było, bo to podobno przyjemne, a poza tym raz na jakiś czas warto się zapomnieć, zafundować sobie mały odlot i w ogóle oderwać się od codzienności. Tyle urokliwej teorii. Trudno - niezależnie od stopnia rozwinięcia niepoprawnego optymizmu - nie przyznać, że schody często zaczynają się przy próbie przejścia od niej do praktyki. W obydwu przypadkach sukces zależy bowiem od mnóstwa szczególików. Wystarczy, że najdrobniejszy z nich nie ułoży się po naszej myśli i już sprawa bierze w łeb albo i w tę drugą część ciała, położoną nieco niżej, ale nie mniej wrażliwą. Chcesz się człowieku dowiedzieć, co ciekawego ma do powiedzenia nowicjusz wśród blogerów i doświadczony łamacz serc niewieścich Ryan Gosling ( tak, tak, drogie panie, on naprawdę bloguje - namówił go na to kanadyjski Huffington Post), a tu okazuje się, że ostatni wpis popełnił miesiąc temu. Najciekawsi krajowi autorzy też chyba udali się na zasłużony wypoczynek do miejsc bez dostępu do sieci. Ci, którzy zostali, z niewiadomych powodów emocjonują się mordobiciem (lub jak kto woli, walką o prawdziwie wolne media) na Woodstocku, darciem kotów u Palikota czy pełzającą rewolucją gowinistów.

Powiedzmy sobie szczerze - gdyby nie środek wakacji, to pewnie trzylecie prezydentury Bronisława Komorowskiego przeleciałoby w sieci bez większego echa. W obecnej sytuacji ta umiarkowanie okrągła rocznica doczekała się jednak dziesiątek omówień, analiz i podsumowań. Komorowski był mężem opatrznościowym w 2010 r. i dał PO zwycięstwo ze smoleńskim Kaczyńskim, a w 2015 może uratować PO przed ostateczną klęską - wieszczył na Twitterze Janusz Palikot. Bronisław Komorowski nie jest prezydentem PO, jest prezydentem Unii Demokratycznej - dorzucił mistrz aforyzmów i kalamburów Leszek Miller. W swoim stylu trzy lata prezydentury podsumował też Janusz Wojciechowski z Prawa i Sprawiedliwości. W sieci znany jest głównie z zacięcia coverowego - pisze mocno polityczne teksty do melodii nieśmiertelnych hitów. Tym razem jednak dał upust swoim prozatorskim natchnieniom. Pan prezydent podpisał tysiące ustaw, w tym kilka potrzebnych i setki bardzo złych (...). Żyrował w ciemno wszystkie, nawet najgorsze pomysły koalicji (...)Nie wniósł żadnego ważnego społecznie projektu ustawy (...) Wręczył kilka tysięcy nominacji sędziowskich i palcem nie kiwnął, żeby poprawić stan sądownictwa polskiego - wyliczał z zimną precyzją europoseł. Nie odmówił sobie też małej dawki - dość konwencjonalnych zresztą - złośliwości pod adresem byłego marszałka Sejmu, a obecnego gospodarza Pałacu Prezydenckiego. Stał pod parasolem, gdy deszcz lał na prezydenta Sarkozy’ego, rozsiadł się na krześle, gdy kanclerz Merkel stała, rzucił grubszy myśliwski żart w sprawie małżonki prezydenta Obamy - i to w zasadzie główne efekty jego działalności międzynarodowej - ocenił. Wytknął jeszcze Komorowskiemu częste wizyty w Budzie Ruskiej (sama nazwa daje pole do daleko idących interpretacji) i postawę dobrodusznego wuja. Składał wieńce, ściskał dłonie, przyjmował meldunki, maszerował, salutował, krzyczał ho, ho ho! Brał na ręce dziewczynki i głaskał po głowach. I uśmiechał się pod wąsem, a potem wąs zgolił - przypominał Wojciechowski, by podsumować jednoznacznie i krytycznie. Według sondaży pan prezydent bije dziś rekordy zaufania. Wystarczy być. Wystarczy, że nikt nie ukradł żyrandola.

Sam prezydent raczej nie udziela się w sieci, więc trudno szukać tam odpowiedzi na zarzuty Wojciechowskiego czy jego własnej oceny minionych trzech lat. "Opiekuna żyrandola" wyręczył jednak jego twitterowy sobowtór, uwielbiany przez internautów @KomorowskiPL. Niby trzy lata prezydentury, a zaharowany jestem, jakby to było trzydzieści!- napisał, jak zawsze krótko, a treściwie.

A skoro już o prezydentach mowa... Anglojęzyczną blogosferę zbulwersowała informacja, że Barack Obama porzucił... Matta Damona. Rzecz jest o tyle ciekawa, że panowie nigdy nie afiszowali się z tym, iż są razem. To jednak nie przeszkadza gwiazdorowi, który opowiada, że obecny gospodarz Białego Domu z nim zerwał. Jest wiele jego posunięć, których zasadność kwestionuję. Ataki z użyciem dronów, rewelacje ujawnione przez Snowdena. Obama ma się z czego tłumaczyć - grzmi Damon cytowany przez autorów bloga "Click" w serwisie Politico. Zauważają oni również, że w ostatnich dniach tematyka miłosna często chodzi Obamie po głowie.  est tak, jak w klasycznej komedii romantycznej - odpowiedział amerykański prezydent, pytany o swoje relacje z dawnym wyborczym rywalem, senatorem Johnem McCain’em. Z kolei po rozmowie z Jay’em Leno wręczył dziennikarzowi miniaturową limuzynę i obiecał autograf na dachu. Złośliwi mogliby pomyśleć, że naśladuje jednego z europejskich przywódców, znanego z polityki miłości...

Miłość miłością, polityka polityką, ale trzeba pamiętać o tym, że u sławnych, wpływowych i bogatych nie zawsze jest tak różowo. Jeśli Bruce Willis potrzebowałby referencji albo rekomendacji dowolnego rodzaju, nie powinien myśleć o Sylvestrze Stallone - zasugerowała blogująca dla Vanity Fair Julie Miller. O co chodzi? O dwa tweety legendarnego Rocky’ego. Gwiazdor dość rzadko cieszy ponad 927 tysięcy osób śledzących jego profil nowymi "ćwierknięciami", ale jak już to robi, to wali z grubej rury. Willis wypada, wchodzi Harrison Ford. Świetna wiadomość! Czekałem na to latami! - stwierdził na Twitterze, opisując rotacje w obsadzie filmu "Niezniszczalni 3". Chciwy i leniwy. Idealny patent na upadek kariery - dorzucił.  Niektórzy w Hollywood woleliby nie mieszać się w takie dyskusje. Ale ludzie Sylvestra Stallone potwierdzili w rozmowie z Huffington Post, że drugi tweet skierowany był do Willisa - odnotowuje na blogu Miller. No cóż. Inny kinowy twardziel - Chuck Norris - pewnie odpowiedziałby na takie zaczepki słynnym ciosem z półobrotu. Bruce Willis na razie milczy. Może po prostu wpadł w jakąś szklaną pułapkę...

Pozostając jeszcze przy kinie warto zadać sobie pytanie, które postawiła amerykańska blogerka Melissa Sher: "Co by się zmieniło, gdyby klasyki światowego kina były kręcone dzisiaj?". Roztaczane przez nią wizje są tak interesujące, że warte przytoczenia i dłuższego zastanowienia. Kevin w ogóle nie zorientowałby się, że został sam w domu, bo byłby pochłonięty graniem na komputerze w Minecraft. Główny bohater "Pretty Woman" miałby GPS, więc nie zgubiłby się. Vivian spotkałby, po prostu szukając kobiety do towarzystwa - sugeruje blogerka. Wezmę to, co ona. No chyba, że w tym był gluten - powiedziałaby według niej klientka obserwująca scenę udawanego orgazmu w restauracji, którą wszyscy znamy z "Kiedy Harry poznał Sally". Główna bohaterka "Stalowych Magnolii" nie miałaby czasu na pogaduszki z przyjaciółkami, bo jej salon piękności byłby oblegany przez klientki. Z kolei słynna para z "Dirty Dacing" poznałaby się nie w ośrodku wypoczynkowym, ale na farmie kóz. Patrick Swayze uczyłby tam Jenifer Grey, jak się robi ser...

Fascynujące wizje, prawda? Może warto je przenieść na nasz rodzimy grunt? Jeśli macie jakieś pomysły, wpisujcie je w komentarzach pod tekstem! Czy Hans Kloss dodałby Brunnera do grona znajomych na Facebooku? Czy Iza Łęcka z "Lalki" wrzucałaby do sieci dziesiątki sweet foci z obowiązkowym dziubkiem? Czy Bogusław Linda w kultowej scenie "Psów" rzuciłby z kamienną twarzą: "Nie chce mi się z Tobą gadać. SMS-a Ci napiszę"? Czekam na Wasze propozycje i życzę miłej zabawy!