Czytelników zaangażowanych politycznie lojalnie ostrzegam – to nie jest (choć imię podane w tytule się zgadza) tekst o charyzmatycznym liderze partii z koniczynką w logo. Inny Władysław z Krakowa robi ostatnio karierę, intryguje i ekscytuje wielu. Wszystko za sprawą filmu Krzysztofa Langa „Ach śpij kochanie”.

Czytelników zaangażowanych politycznie lojalnie ostrzegam – to nie jest (choć imię podane w tytule się zgadza) tekst o charyzmatycznym liderze partii z koniczynką w logo. Inny Władysław z Krakowa robi ostatnio karierę, intryguje i ekscytuje wielu. Wszystko za sprawą filmu Krzysztofa Langa „Ach śpij kochanie”.
Andrzej Chyra jako Władysław Mazurkiewicz /Monolith Films /

Kto zabił? - to pytanie zdaje się wyjątkowo ekscytować polskich widzów i czytelników. Dowodzą tego choćby imponujące nakłady książek Katarzyny Bondy i Zygmunta Miłoszewskiego, które błyskawicznie się rozchodzą. Miliony Polaków zastanawiały się, kto zabił Asię Walewską i czy pokłosiem działań charyzmatycznego serialowego belfra będzie ukaranie osoby odpowiedzialnej za tę tragedię. Na kinowym ekranie mieliśmy "Czerwonego pająka" Koszałki, "Jestem mordercą" Pieprzycy czy choćby "Prostą historię o morderstwie" Jakubika, która wcale tak prosta nie była. Krótko mówiąc - dla każdego coś mrocznego. Trup ściele się gęsto, krew leje się strumieniami, a mniej lub bardziej charyzmatyczni funkcjonariusze policji "tajnych, widnych i dwu-płciowych" z różnym skutkiem próbują przywracać zaburzony ład.

W "Ach śpij kochanie" Krzysztof Lang wziął na warsztat historię Władysława Mazurkiewicza - "pięknego Władka", seryjnego mordercy z Krakowa. Na pokaz prasowy tego filmu szedłem bez wielkich nadziei i wyszedłem z niego bardzo miło zaskoczony. Dlaczego?

Sprawa pierwsza - Langowi (wspólnie z operatorem Adamem Sikorą) udało się wreszcie znaleźć jakiś ciekawy pomysł na pokazanie Krakowa. W mieście w ostatnich latach dość dużo się dzieje filmowo i serialowo, ale efekt ekranowy jest z reguły... ech, daleki od ideału. Mamy więc albo Kraków pocztówkowy i turystyczny, albo przestylizowany i sztuczny (patrz - daleki od piękna serial o Belle Epoque). Zdarza się też, że Kraków bywa totalnie nie wykorzystany i albo na ekranie nie widać go w ogóle, albo sprowadzany jest do 3 sekund hejnału i dwóch ujęć na Rynek i Wawel.

W "Ach śpij kochanie" widzimy Kraków, który przez sporą część filmu tonie w mroku. Nie jest to produkt "mrokopodobny", znany nam z seriali, ale ciemność, z której momentami wyłaniają się tylko kontury budynków i sylwetki bohaterów. W takich warunkach ze zrozumiałych względów trudno mówić o pocztówkowych kadrach. Widz poznaje Kraków na nowo i może mieć z tego dużo satysfakcji i niezłą zabawę. Co więcej - takie pokazanie miasta doskonale pasuje do opowiadanej historii.

Reżyser "Ach śpij kochanie" pozwala sobie na ciekawą grę z widzem. Już po pierwszych kilkudziesięciu sekundach filmu wiemy, kto jest mordercą. Młody milicjant Karski ( w tej roli Tomasz Schuchardt) na naszych oczach prowadzi śledztwo i łączy w całość kolejne elementy układanki. Widzimy, że od samego początku ktoś utrudnia mu pracę. Co więcej - spostrzegawczy widz nie będzie miał żadnego problemu z trafnym wytypowaniem tego, kto to robi. Czy to znaczy, że historia jest zbyt przewidywalna i nie trzyma w napięciu? Wręcz przeciwnie. Bardzo łatwo dać się ponieść tej historii. Niby wiele rzeczy mamy podane wprost, inne odczytujemy na podstawie łatwych do rozszyfrowania aluzji, ale cały czas zadajemy sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego Mazurkiewicz zabija i dlaczego Karski napotyka na drodze do prawdy tak wiele przeszkód?

Jak prezentuje się "Ach śpij kochanie" od strony aktorskiej? Grający Mazurkiewicza Andrzej Chyra przyciąga uwagę, jest wyrazisty, ale nie przegięty i nie komiksowy. Trudno powiedzieć, żeby czymś zaskakiwał - nie jest przecież obsadzony wbrew warunkom i nie pierwszy raz widzimy go w roli człowieka skonfliktowanego z prawem. Tomasz Schuchardt jako Karski przechodzi przyspieszoną lekcję dojrzewania - na początku widzimy młodego, pełnego energii i zapału idealistę, a później... tego zdradzać nie mogę i nie chcę. Jedno mogę powiedzieć - przemiana bohatera jest wyraziście zarysowana, mieści się w poetyce gatunku i trudno jej coś zarzucić od strony czysto aktorskiej. Oczywiście, można się zastanawiać - i po seansie ta myśl przyszła mi do głowy - jak wyglądałby ten film, gdyby Schuchardt i Chyra zamienili się miejscami. Może znajdzie się taki odważny reżyser, który kiedyś pójdzie w tym kierunku?

Film Langa dobrze ogląda się też dlatego, że reżyser zadbał o dobre obsadzenie ról drugo- i trzecioplanowych a nawet epizodów. Mamy tu świetny występ Arkadiusza Jakubika, który po poważnych rolach w "Wołyniu" czy "Jestem mordercą" może się pokazać widzom z nieco innej strony. Jako najbliższy współpracownik Karskiego wprowadza momentami sporą dawkę komizmu, a innym razem jest gorzki i cyniczny. Ta postać nie jest tylko dodatkiem do głównego bohatera. Nie ma co ukrywać - gdy na ekranie widzimy Jakubika i Schuchardta, nasza uwaga skupia się na tym pierwszym... Jest też mentor Karskiego grany przez coraz rzadziej pojawiającego się na ekranie Bogusława Lindę - na niego również warto zwrócić uwagę. Karolina Gruszka dostała może niewielką, ale ważną dla całej historii rolę kelnerki. Na ekranie rozpoznajemy też dwóch wybitnych krakowskich aktorów - Jerzego Trelę i Krzysztofa Globisza. Zaangażowanie ich - nawet symboliczne (w przypadku Globisza jest to dosłownie kilka sekund) to bardzo miły i dobrze świadczący o twórcach "Ach śpij kochanie" gest.


Czy w filmie Langa coś zgrzyta? Można znaleźć kilka takich elementów. Aktorsko najsłabszym ogniwem wydaje się być grająca żonę Mazurkiewicza Katarzyna Warnke - ujmując rzecz najogólniej, trudno uwierzyć w odgrywaną przez nią postać, wydaje się jakaś sztuczna i odstająca od reszty obsady. Co jeszcze może wzbudzić u widza poczucie niedosytu? Choćby to, że pewne ciekawie zarysowane wątki opowiadanej historii nie zostały pogłębione. Relacja Karskiego z Mazurkiewiczem (kapitalna i lekko dwuznaczna scena wiązania krawata w celi), a z drugiej strony - więź między młodym milicjantem a jego mentorem granym przez Lindę - to tylko dwa przykłady.

Powyższe zastrzeżenia nie oznaczają bynajmniej, że "Ach śpij kochanie" to film zły czy nieudany. W mojej ocenie to po prostu dobre kino środka - solidnie zrobione i atrakcyjnie podane. To bardzo miłe, że takie filmy się pojawiają - mogłoby być ich więcej. Oprócz moralnego niepokoju i pytań o to, kim jesteśmy, skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy oczekujemy przecież od kina inteligentnej rozrywki.