Wietnam to jeden z tych krajów, których tożsamość wykuwała się w starciu z głównym przeciwnikiem – Chinami. W dwudziestym wieku, Wietnamczycy stawili skutecznie czoła jeszcze dwóm innym imperiom: Francji i USA. Dzisiejsze Hanoi, będąc dynamicznie rozwijającą się metropolią jest silnie zanurzone w swojej historii, a na planie miasta nie brakuje monumentów kształtujących dumę narodową mieszkańców Wietnamu.

Przez ponad trzy tysiąclecia kolejni władcy kraju bądź to ulegali chińskiej supremacji bądź dzięki determinacji, dobrej organizacji lub fortelom odpierali wojska najeźdźców. Konfrontacjom militarnym towarzyszyło przejmowanie wzorców kulturowych od północnego sąsiada. Wpływy te – od wzorców organizacji politycznej poprzez religię po kuchnię  – zostały zaadoptowane przez Wietnamczyków, którzy jednak zachowali odrębną tożsamość narodową, unikając sinizacji. W dziewiętnastym wieku wpływy chińskie wyparli przybysze z Europy, gdy królestwa Wietnamu popadły w kolonialną zależność od Francji. Od tego czasu mieszkańcy Hanoi, prócz tradycyjnych potraw takich jak zupy Pho czy sajgonki, przyzwyczaili się także do przygotowywania – i spożywania znakomitego pieczywa. Przednie bagietki i croissanty to zresztą te nieliczne zalety kolonizacji francuskiej, których nie dane było zaznać sąsiednim ludom podbitym przez wyspiarskiego konkurenta Francji – Wielką Brytanię.

Współcześnie ulice Hanoi to jedyna w swoim rodzaju mieszanina wpływów dalekowschodnich z domieszką europejskiego, kontynentalnego ducha. Świadczą o tym nie tylko wspomniane powyżej kulinaria, ale także znakomita scena młodych artystów malarzy czy elegancka, klasycyzująca architektura. Odziane zgodnie z najnowszymi trendami mieszkanki Hanoi przemykają na skuterach pomiędzy sprzedającymi płody rolne wieśniaczkami w charakterystycznych stożkowych kapeluszach z trzciny. Ta fascynująca mieszanka od lat sprawiała, że w zapiskach podróżników stolica Wietnamu określana była mianem „Paryża Wschodu”. Który to już zresztą Paryż Wschodu? Etykietkę tą przylepiano przecież z zadziwiającą łatwością tak różnym miastom jak przedwojenna Warszawa, Bukareszt czy Bejrut. Jest zagadkowym zrządzeniem losu, że wszystkie one zostały ciężko dotknięte przez historię w XX wieku.

Dzisiejsze Hanoi sprawia wrażenie miasta zapracowanego, którego mieszkańcy spieszą się, by nadrobić lata stracone przez wojny i chybioną politykę gospodarczą komunistycznego reżimu. Ta ostatnia zaczęła się zmieniać dopiero po upadku ZSRR, kiedy partia obrała kurs na reformy wolnorynkowe. Podobnie jak w Chinach, wietnamskim komunistom udało się zachować władzę, zmieniając kierunek polityki gospodarczej na wolnorynkowy i podważając dogmaty marksizmu-leninizmu. Komunistyczna Partia Wietnamu była zresztą zawsze jedną z najbardziej pragmatycznych lewicowych ugrupowań władających krajami demokracji ludowej. Dziś podstawą jej uprawomocnienia w oczach obywateli jest raczej kontynuowanie dziedzictwa Ho Chi Mina, ojca niepodległości kraju, i sprawność administracyjna niż odwoływanie się do utopijnych wizji sprawiedliwości społecznej.

Centralnym ośrodkiem kultu „Wujaszka Ho” jest znajdujące się w centrum Hanoi mauzoleum, mające formę dość ponurego granitowego kiosku. Pompatyczna atmosfera miejsca w którym złożono szczątki Ho Chi Mina kłóci się z prostotą życia ,które prowadził. Nawiasem mówiąc, sam spoczywający tu podkreślał, że życzy sobie być pochowanym w zwykłym grobie. Jednak po jego śmierci kolektyw partyjny uznał, że dla dobra narodu należy stworzyć miejsce, w którym następne pokolenia Wietnamczyków będą mogły oglądać zabalsamowane przez radzieckich specjalistów szczątki wodza. Tak też się dzieje - mauzoleum i pobliskie muzeum przywódcy są celem licznych wycieczek, w toku których uczniowie i wojskowi zyskują bądź umacniają świadomość polityczną. Połączenie socrealizmu i nowoczesności, propagandy partyjnej i smartfonów może wywoływać w przybyszu z Europy Centralnej wrażenie pewnego dysonansu.

Prócz muzeum Ho Chi Mina, narrację socjalizmu i zwycięskiego nacjonalizmu wietnamskiego opowiada również muzeum wojny, zwanej tu Wojną Amerykańską. Tutaj rozbawione grupy licealistów robią sobie zdjęcia przy szczątkach zestrzelonych amerykańskich samolotów lub bohaterskich bateriach obrony przeciwlotniczej miasta. Prócz powyżej opisanych miejsc socjalizacji politycznej, istnieje jeszcze trzeci ważny punkt na ideowej mapie Hanoi. To Văn Miếu, Świątynia Literatury, zaciszny XI-wieczny kompleks pagód poświęconych Konfucjuszowi.

Nieprzypadkowo w miejscu tym świeżo upieczeni absolwenci szkół wyższych świętują ukończenie studiów wyższych. Na trzecim dziedzińcu świątyni znajdują się stelle z nazwiskami ponad tysiąca ich piętnastowiecznych odpowiedników, którzy po otrzymaniu starannego wykształcenia i zdaniu egzaminów państwowych, stali się mandarynami. Od stuleci wykształcenie ma bowiem tutaj wymiar polityczny: podobnie jak światli mandaryni budujący potęgę regionalną Wietnamu pod rządami dynastii Le, dzisiejsi absolwenci mają tworzyć prosperitę tego społeczeństwa. Kształtowana dziś między innymi w Van Mieu świadomość ciągłości historycznej  jest ważnym elementem kultury wietnamskich elit.

Po opuszczeniu kojącego zmysły spokoju świątyni znowu jestem skonfrontowany z ulicami Hanoi. I wtedy, przedzierając się przez strumienie jednośladów, pomiędzy tysięcznymi sklepami i punktami usługowymi epoki wczesnego otwarcia kapitalistycznego, rzucając od czasu do czasu okiem na socrealistyczne plakaty i spotykając modnie ubranych ludzi, zerkających na swoje najnowsze smartfony, wtedy właśnie utwierdzam się w przekonaniu, że Hanoi podważa przekonanie o liniowym biegu czasu. Okazuje się, że to co dla mnie jest krajobrazem politycznym lat osiemdziesiątych, wczesnym kapitalizmem lat dziewięćdziesiątych i trendami drugiej dekady XXI wieku, to wszystko może swobodnie koegzystować dziś, pod niebem północnego Wietnamu.