"Rany się goją, a po podbitych oczach nie ma śladu" - przyznaje w rozmowie z Kubą Wasiakiem z redakcji sportowej RMF FM Mariusz Wach. Polski bokser dochodzi do siebie po przegranej walce z Władimirem Kliczką o mistrzostwo świata. "Po takiej walce trzeba iść za ciosem. Trzeba wspinać się znowu po drabinie, nie można siedzieć w domu, trzeba pokonać dobrych zawodników" - podkreśla.

Kuba Wasiak: Od walki z Władimirem Kliczką minęły prawie dwa tygodnie. Jak z twoją formą i zdrowiem?

Mariusz Wach: Zdrowie jest. Rany się zagoiły, a podbite oczy zniknęły.

A czy ty w ogóle już ochłonąłeś po walce, czy ciągle ją rozpamiętujesz?

W psychice ta walka jeszcze zostanie na długo, bo czuję ogromny niedosyt. Ale fizycznie wróciłem do siebie, choć jeszcze trochę jestem zmęczony, zwłaszcza rano, kiedy wstaję.

Czy masz poczucie, że mogłeś tę walkę rozegrać inaczej?

Po tym upływie czasu sądzę, że mogłem kilka rzeczy zrobić inaczej. Z drugiej strony walczyłem z mistrzem świata i nie wiem, czy on by mi na to pozwolił.

To co byś zmienił?

Próbowałem iść do przodu, ale nie zadawałem ciosów. Na pewno spróbowałbym wyprowadzać ich więcej i więcej chodziłbym na nogach.

Pojawiły się informacje, że kończysz współpracę z trenerem Juanem De Leonem. Czy to prawda?

Nie rozmawiałem na ten temat z nikim, wspomniał o tym mój promotor, który zastanawiał się, co o tym sądzę. Ale ja powtarzam - ani trener, ani nikt ze sztabu szkoleniowego nie zawalił tej walki, to ja ją źle rozegrałem. Sądzę, że zostanę z tym trenerem, którego mam.

Dobrze ci się z nim współpracuje? Czujesz, że się rozwijasz pod względem bokserskim?

Tak, poprzednie walki to pokazały, że się rozwinąłem przy tym trenerze, wiele mnie nauczył. Myślę, że jest świetnym szkoleniowcem i nie ma sensu rezygnować z jego usług.

Przy twojej posturze szybkość okazuje się decydująca...

W walce z Kliczką właśnie to zawiodło. Gdybym był troszkę szybszy, ten pojedynek zupełnie inaczej by wyglądał. Dużo pracujemy nad szybkością na treningach, ale w ringu czasami wychodzi też brak doświadczenia.

Jak oceniasz wagę ciężką w ostatnich latach - właściwie w starciu z braćmi Kliczko nikt nie ma szans...

Oni są poza zasięgiem kogokolwiek. Kiedy oni odejdą, waga ciężka zrobi się bardzo wyrównana. Oprócz nich każdy z pierwszej dziesiątki może zdobyć tytuł. Ale faktycznie, brakuje nazwisk, które elektryzują - takich jak Tyson, Holyfield czy nawet Gołota - oni przyciągali miliony kibiców. Teraz takich nazwisk brakuje. Jest kryzys, nie ma co ukrywać. Gdyby go nie było, ktoś już dawno odebrałby im tytuły. Gdyby nie kryzys, to ja również bym nie walczył o mistrzostwo świata, nie dostałbym szansy. Zdaję sobie z tego sprawę.

Jakie są twoje najbliższe plany, gdzie spędzisz święta Bożego Narodzenia?

Święta spędzę z rodziną w Krakowie, na sylwestra pewnie wyjdę gdzieś na bal albo do znajomych. 15 stycznia mam bilet do USA i lecę przygotowywać się do kolejnej walki - choć nie wiem, kiedy ona będzie.

Jak sobie wyobrażasz swój powrót na bokserski szczyt?

Po takiej walce trzeba iść za ciosem. Jeśli dostanę propozycję walki z fajnym przeciwnikiem, nawet tu w Europie, to trzeba ją przyjąć. Trzeba wspinać się znowu po drabinie, nie można siedzieć w domu, trzeba pokonać dobrych zawodników.

Twoje największe marzenie w przyszłym roku?

Chciałbym zaliczyć wygrane z zawodnikiem z pierwszej piętnastki.

 A czy wchodzi w grę walka z polskim bokserem?

Nie mam nic przeciwko temu. Jeśli przyjdzie mi walczyć z Polakiem - trenuję, wychodzę na ring i traktuję go jak normalnego przeciwnika. Poza ringiem możemy się przyjaźnić, ale to jest mój zawód. Zresztą ten rywal podejdzie do walki tak samo. Ale jest tylu rywali na całym świecie, że nie ma potrzeby takiej walki. Choć wiem, że przyciągnęłaby wielu kibiców.