Debiut Franciszka Smudy w roli trenera piłkarskiej reprezentacji Polski wypadł mizernie. Porażka biało czerwonych z Rumunią wpisuje się w jesienną szarzyznę, która ogarnęła nasz futbol. Tylko wyjątkowi optymiści wierzyli, że nowy selekcjoner wyciągnie z płaszcza (tak, tak, Smuda - miłośnik mniej formalnych strojów - tym razem postawił na odzieżową jakość) czarodziejską różdżkę i zmieni naszych kopaczy w finezyjnych i efektownych gladiatorów.

Tymczasem sparing z Rumunią może nie był tak żałosny jak ostatnie mecze eliminacji, ale optymizmu po nim nie nabrałem. Smuda zapewnia, że nie zawiódł go żaden z zawodników, Tomasz Kuszczak rzuca beztrosko, że za grę na takiej murawie wszyscy powinni dostać najwyższe noty. Nie chcę zbyt głęboko kopać w piłkarskiej przeszłości, ale w 1974 roku w słynnym meczu na wodzie z Niemcami murawa była ciut gorsza, a Polacy prezentowali się ciut lepiej.

Swoją drogą to żenujące, że tak oczekiwany debiut, musiał się odbyć w tak smutnej scenerii. Remontowany stadion Legii jest de facto placem budowy, murawa woła o pomstę do nieba. PZPN tłumaczy, że mecz musiał zostać rozegrany w Warszawie, a nie w Kielcach, bo tak chciała federacja rumuńska. Naszym rywalom bliżej było do lotniska, na które udali się zaraz po wbiciu nam jednej bramki i poprawieniu sobie humorów. Czy to znaczy, że jeśli zamarzy nam się gra z przeciwnikiem z wyższej półki, który będzie miał większe wymagania, to zdecydujemy się na grę na stadionie RKSu Okęcie?

Nie przekreślam Smudy ani naszej reprezentacji. Co więcej wierzę, że w ciągu dwóch i pół roku, które zostały do EURO 2012 uda się stworzyć coś na kształt porządnej drużyny. Ale też nie zamierzam być bezkrytycznym wielbicielem nowego trenera. Pracę z kadrą zaczął od kiepskiego występu i porażki. Polacy znów nie zdobyli bramki. Polacy znów nie zachwycili. Smuda ma ogromny kredyt zaufania, ale już w pierwszym meczu przekonał się jak męczące i trudne będzie wydobycie naszej piłki z Rowu Mariańskiego.