17 stycznia Lance Armstrong wystąpi w programie Ophry Winfrey. Będzie to pierwszy wywiad amerykańskiego kolarza od czasu, kiedy został zdyskwalifikowany za proceder dopingowy. Szef Amerykańskiej Agencji Antydopingowej Travis Tygart właśnie wystąpił w programie "60 minut sportu". Opowiadał w nim, że wieloletnie śledztwo niemal kosztowało go życie. A obaj panowie spotkali się niedawno, po to, by - jak sugerują amerykańskie media - znaleźć wyjście z sytuacji i sposób na przyznanie się do winy.

W najnowszym wywiadzie Tygart opisuje w jak wyrafinowany sposób działał dopingowy system Armstronga. Telefony komórkowe nie do namierzenia, oferowanie finansowego wsparcia na rzecz walki z dopingiem, makijaż do zakrywania na ciele śladów po igłach. Według Tygarta Armstrong miał jasne wskazówki od Martiala Saugy'ego - dyrektora szwajcarskiego laboratorium antydopingowego - jak obejść testy na EPO. Stało się to po tym jak w 2001 roku podczas Wyścigu Dookoła Szwajcarii kilka próbek Amerykanina wzbudziło podejrzenia. Dzięki pomocy Szwajcara kolejne miały już nie wzbudzać.

Od czasu dożywotniej dyskwalifikacji Armstrong nie udzielił żadnego wywiadu. Podczas publicznego wystąpienia z okazji uroczystości jego fundacji skomentował całą sytuację słowami: "były lepsze dni, ale były też gorsze". Teraz spotka się oko w oko z pierwszą damą amerykańskiej telewizji Ophrą Winfrey. Gwiazda zapowiada, że nie zastosuje wobec Armstronga żadnego taryfy ulgowej i zada mu wszystkie, nawet najtrudniejsze pytania. Wywiad nie będzie realizowany na żywo. Ma zostać nagrany w domu Armstronga w Austin i wyemitowany 17 stycznia.

New York Times donosił ostatnio, że Armstrong rozważa przyznanie się do zażywania środków dopingujących. "Oprah nie będzie leciała do Austin tylko po to, by po raz kolejny usłyszeć, że kolarz nie ma z tym nic wspólnego" - powiedział agencji AFP jeden z amerykańskich publicystów. Publiczne wyznanie win miałoby umożliwić Armstrongowi powrót do czynnego uprawiania sportu - przede wszystkim maratonów i zawodów triathlonowych. Niektórym wcale się to nie podoba. Brytyjski kolarz David Millar obawia się wyreżyserowanego show i twierdzi, że Armstrong powinien zostać przesłuchany, a nie występować w telewizji.

Można się było spodziewać, że sprawa Armstronga nie pozostanie długo w zawieszeniu. Amerykanie kochają łzawe zakończenia, a Oprah Winfrey nadaje się do nich jak mało kto. Nie wątpię, że takiego happy endy potrzebuje Armstrong, ale zastanawiam się, czy jest on - w takim wydaniu - potrzebny kolarstwu. Bo jeśli skończy się na wzruszającym pojednaniu przed kamerami i wszyscy uznają, że zapominamy o sprawie, będzie to wielką porażką. Widzowie mogą przecież uznać, że Armstrong z racji wygranej walki z rakiem miał prawo funkcjonować na innych zasadach. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że niejeden przyzna mu rację - skoro wszyscy brali, to dlaczego nie on? A przecież jego fundacja miała szczytny cel... Jeśli natomiast Armstrong opowie wszystko, nie będzie szukał usprawiedliwień, zacznie współpracować, zapłaci to, co powinien zapłacić, przeprosi sportowców, kolarzy i kibiców, a może nawet pojedzie do Paryża i zrobi to na Polach Elizejskich, to... peleton czeka.