W sobotę jechałem z moim prawie czteroletnim synkiem samochodem. Słuchaliśmy radia, akurat trafiliśmy na fakty. A w nich relacja z kongresu Prawa i Sprawiedliwości. W relację wpleciona wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego, który kategorycznym tonem wysyła Polaków na wypoczynek do Egiptu. Synek, lekko przestraszony, pyta - a kto to? Zanim zdążyłem mu opowiedzieć o specyfice prezesa partii, on krzyczy - już wiem! To zły król. On mówi poddanym, co mają robić!

Zjechałem na pobocze, żeby ochłonąć.

W sobotniej Gazecie Wyborczej szef firmy Sportfive (prawa telewizyjne, marketing PZPN) Andrzej Placzyński przyznaje, że przyzwyczaił się do wyzywania PZPN-u na polskich stadionach. Żali się też, że poważne firmy i banki nie chcą sponsorować polskiej reprezentacji i klubów. No tak, tylko że jedno z drugim jest dość mocno powiązane. Który z banków chciałby mieć logo na stadionowej bandzie, znad której rozlega się siarczyste: j...ć PZPN! Placzyński widzi proste rozwiązanie. Wiceprezes Adam Olkowicz powinien zaintonować: kochać PZPN!

No tu już nie ma gdzie zjechać...

Kwintesencją obecnego stanu polskiej piłki był niedzielny mecz ekstraklasy w wykonaniu Legii Warszawa. Po niespodziewanej porażce Wisły Kraków Legia mogła wyjść na prowadzenie w tabeli. Zagrała jednak beznadziejnie i przegrała z Odrą Wodzisław 0-1. Trener Jan Urban twierdzi, że przegrała przez kibiców. Ci - nieliczni, ale głośni - skupili się na wyzywaniu piłkarzy, wspominali o hańbieniu klubowych barw. W tle tego wszystkiego fatalna murawa boiska i pnący się w górę, budowany właśnie stadion. Piłkarzom i kibicom na razie dużo bliżej do murawy niż do stadionu.