Anegdota Jacka Rostowskiego o "katastrofie wojennej" wywołała zdumienie zebranych w Parlamencie Europejskim. Minister finansów wziął udział w debacie poświęconej kryzysowi strefy euro. Jak zauważa brukselska korespondentka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginion, uczestnicy debaty byli zszokowani.

Jacek Rostowski przywołał swoją rozmowę z prezesem wielkiego polskiego banku. Po takich wstrząsach: gospodarczych, politycznych rzadko się zdarza, żeby po 10 latach nie było także katastrofy wojennej. Poważnie się zastanawiam nad tym, żeby uzyskać dla dzieci "zieloną kartę w Stanach Zjednoczonych - miał powiedzieć polskiemu ministrowi ów pragnący zachować anonimowość bankowiec.

Niektórzy myśleli, że jest coś nie tak z tłumaczeniem, inni potraktowali tę wypowiedź, jako dowcip nie na miejscu. Polityczni koledzy ministra dopatrywali się usilnie w słowach Rostowskiego ukrytej strategii. Wyjaśniali, że miało chodzić o zmobilizowanie Paryża i Berlina do konkretnych działań ratunkowych w strefie euro.

Eurodeputowani zwracali jednak uwagę, że Parlament Europejski, a więc w konsekwencji zwykli obywatele, to nie jest właściwy adresat takiego pesymistycznego, nacechowanego beznadziejnością przesłania. Można by je uznać za wezwanie, by obywatele Unii Europejskiej opuszczali kontynent.

Polska pełniąca funkcję prezydencji bierze bowiem odpowiedzialność za całą UE i powinna szukać dalszych rozwiązań. Straszyć jest najłatwiej, trudniej budować nadzieję.