„Dom historii czy dom ideologii?” - to tytuł debaty europejskich historyków na temat kontrowersyjnego, brukselskiego muzeum zwanego Domem Historii Europejskiej, która odbywa się w Parlamencie Europejskim. Muzeum ma przedstawić historię europejskiej świadomości od antycznego mitu Europy porwanej przez Zeusa poprzez XIX wiek i wojny światowe aż po współczesność.

Muzeum mieści się w Brukseli, w sercu dzielnicy europejskiej i zostało sfinansowane przez Parlament Europejski (ponad 55 mln euro). Największe wrażenie robi  ogromna przestrzeń (ponad 4 tys. metrów kwadratowych na 6 piętrach) i bardzo nowoczesna aranżacja sal wystawowych naszpikowanych elektroniką. 

To kosztowało dużo pieniędzy, a jest mało zwiedzających - zauważa belgijski turysta. Większość zwiedzających - jak się szybko przekonuję - związana jest bliżej lub dalej z instytucjami Unii Europejskiej. Gdy pojawiam się mówiąc, że chcę zrobić reportaż dla radia z Polski, widać popłoch na twarzach personelu. Wszyscy już wiedzą, że w Polsce Dom Historii Europejskiej został ostro skrytykowany przez niektórych historyków. Słyszę także, że jest "pismo z protestem od polskich władz". Od tej pory będą mnie obserwować baczne oczy bardzo licznych strażników obiektów wystawowych. Kilkanaście razy panie będą mi zwracać uwagę, że nie mogę robić zdjęć eksponatom ze względu na prawa autorskie, a jedynie mogę robić "szersze plany". Nie mogę nawet zrobić zdjęcia tabletowi, który służy tutaj za przewodnika, bo także jest chroniony patentem.

Brak podpisów pod eksponatami krytykuje ojciec, który z rodziną wybrał się na wycieczkę po muzeum bez tabletu i ma trudności z objaśnieniem wszystkiego swoim pociechom. W końcu podchodzi do mnie jakiś pan, który prosi o podpisanie dokumentu mówiącego o tym, że dobrze zrozumiałam, o co z tymi prawami autorskimi chodzi.

Młoda Polka przyszła zwiedzać Dom Historii Europejskiej z grupą przyjaciół. Mieszkam w Brukseli, a ponieważ przyjechał przyjaciel z Kosowa, to postanowiliśmy się wybrać międzynarodową grupą: są Hiszpanie, Belgowie, Francuzi i ja z Polski. To bardzo adekwatne miejsce do odwiedzenia w takim gronie - mówi. Bardzo jej się tu podoba. 

Jest bardzo widoczna obecność Polski. Polska jest tu widoczna od samego początku. Jest bardzo dużo o czasach "Solidarności" , jest dużo Wałęsy... To wzruszające - wylicza. A Jan Paweł II? - pytam. Idziemy do gablotki, w której widzimy jedynie plastikową przypinkę oraz ledwie dostrzegalny medalik. Co do Ojca Świętego, to mogłoby go być rzeczywiście trochę więcej, ale z perspektywy Polski jest on postacią o wiele bardziej politycznie istotną niż z perspektywy Europy -  tłumaczy moja rozmówczyni. Kontrowersje zawsze są, co by się nie wydarzyło. I nawet dobrze, żeby muzeum wzniecało debatę - zauważa.

Zostawiam międzynarodową grupę i szukam polskich śladów, których rzeczywiście jest sporo. Szukam ich instynktownie, chociaż papierowy opis, który mi wręczono przestrzega, że muzeum "nie opisuje historii indywidualnych państw ani regionów, ale koncentruje się na zjawiskach europejskich". Te "zjawiska europejskie" dobrano na podstawie trzech kryteriów: każde musi pochodzić z europejskiego kontynentu, mieć moc rozprzestrzeniania się oraz zachować swoją aktualność do dzisiaj. Może dlatego tak mało tu o chrześcijańskiej tradycji (reprezentuje ją jedynie drewniana figurka świętego), a tak dużo rewolucyjnych zrywów, marksizmu, komunizmu i faszyzmu... Tendencje faszyzujące i autorytarne ilustruje między innymi Piłsudski. Posążek będący kopią rzeźby Xawerego Dunikowskiego umieszczono w gablocie obok zdjęcia greckich dzieci wykonujących faszystowski gest pozdrowienia.

Jeżeli chodzi o drugą wojnę światową to bardzo niewiele poświęcono miejsca zbrodni katyńskiej. Jest wprawdzie kopia rozkazu wydanego przez Stalina, ale ten rosyjskojęzyczny dokument umieszczony jest w gablocie pośród setek zdjęć i listów w różnych językach, tak, że tylko cudem go dostrzegam. Niewiele jest także o polskim ruchu oporu. Obalenie komunizmu - to przede wszystkim - dzieło Niemców i upadek Muru Berlińskiego. Historia Niemiec to historia Europy - mówi mi młody Niemiec - a historia Europy to historia Niemiec - tłumaczy.

Wszystko kończy się na szóstym piętrze - pochwałą Unii Europejskiej, która wieńczy burzliwą historię Europy. Dla mnie ta prounijna teza jest zbyt nachalna i wręcz drażniąca. Jak się szybko przekonuję - zupełnie inaczej odbiera to młody Ukrainiec z żoną. Mnie uczono jeszcze postsowieckiej historii. Dowiaduję się tutaj wielu nowych rzeczy, a Unia Europejska to wciąż nasze marzenie - mówi zachwycony.

Znany historyk, profesor Wojciech Roszkowski już w maju zrezygnował z udziału radzie kierowniczej Domu Historii Europejskiej. Powodem dymisji są błędy i interpretacja niektórych eksponatów proponowana w tym muzeum. Profesor Roszkowski z powodu choroby nie miał wpływu na końcowy kształt muzeum. Już 10 lat temu, gdy narodził się pomysł stworzenia tego muzeum, jako eurodeputowany z ramienia PiS walczył z błędami czy tendencyjnym przedstawianiem faktów. 

Cztery miesiące temu po otwarciu Domu Historii profesor Roszkowski wysłał do Brukseli list z prośbą o skreślenie jego nazwiska z rady kierowniczej, na czele której stoi były szef europarlamentu Hans Poettering. Jego nazwisko wciąż jednak widnieje w papierowych informacjach rozdawanych dziennikarzom. Wykreślono je natomiast ze strony internetowej.

Błędów w Domu Historii jest co najmniej kilka. Z tabletu, który służy za przewodnik dowiadujemy się, że wielu narodom daleko do starożytności, nie mają nawet 200 lat. "Pojawiło się wiele państw narodowych, niektóre jak Włochy i Niemcy powstały w wyniku zjednoczenia mniejszych państw, inne jak dzisiejsze Polska i Grecja wyłoniły się po upadku większych państw lub imperiów". A pod egzemplarzem "Pana Wołodyjowskiego" widnieje jedynie napis - "imperium rosyjskie".