Szczyty eurostrefy, tak jak ten brukselski, będą filarami zarządzania gospodarczego strefy euro. Szczyt w Brukseli nie dotyczył tylko i wyłącznie Grecji, ale wytyczył działania na przyszłość, które będą miały wpływ na Polskę i pozostałe kraje UE. Francja i Niemcy zdecydowały jednak, że strefa euro będzie się zacieśniać i pogłębiać, a spotkania tylko i wyłącznie przywódców strefy euro, będą jej podstawowym filarem.

Oznacza to uprawomocnienie Europy podzielonej na ekskluzywny klub euro i pozostającą w tyle resztę. Polska dyplomacja nie zabiegała nawet o udział w szczycie. A jeszcze dwa tygodnie temu premier Tusk mówił, że dobrze by było, gdyby polska prezydencja w tego typu spotkaniach euro grupy, uczestniczyła. Jeszcze wcześniej, bo w marcu, premier mówił, że takie szczyty bez naszego udziału to poniżenie.

Teraz (z powodu prezydencji?) premier tłumaczy, że jako kraj przewodniczący w tym półroczu Radzie UE, może uczestniczyć w spotkaniach eurogrupy, gdy ta będzie potrzebowała pomocy prezydencji, a "nie na siłę". "Nie będziemy wyważać drzwi" - mówił premier. A drzwi zamyka nam przede wszystkim Francja. Za zgodą Niemiec. Prezydent Nicolas Sarkozy nie pozostawił złudzeń: "Stało się całkowicie jasne, że zarządzanie gospodarcze w strefie euro to spotkanie szefów państw i rządów 17 państw, a nie 27". A to oznacza, że w Unii powstanie nowe, stałe forum, gdzie będą zapadać decyzje, mające wpływ na całą Unię, ale dla nas zamknięte.

Premier sugeruje nawet, że z punktu widzenia Polski, zaangażowanie w problemy grupy euro wcale nie byłoby takie korzystne. Nie sądzę, żebyśmy się zarazili kryzysem tylko poprzez udział w spotkaniach, natomiast szczegółowa wiedza o ich przebiegu może być bardzo przydatna. Warto na przykład wiedzieć, co to za Plan Marshalla dla Grecji? Czy specjalny dostęp do funduszy strukturalnych dla Grecji nie odbędzie się kosztem Polski? Jeszcze w marcu obiecywano Polsce, że szczyty strefy euro nie będą się w przyszłości odbywać. Marcowy szczyt miał być ostatnim (pierwszy zwołano w najgorszym kryzysie w 2008 roku).

Polscy dyplomaci zapewniają, że premier Tusk jest informowany na bieżąco przez przewodniczącego Rady Europejskiej Hermanna Van Rompuya. To jednak nie wystarcza. Nie mamy żadnego wpływu, nie znamy dokładnie stanowisk poszczególnych krajów, nie mamy bezpośrednich informacji, a jedynie te, przefiltrowane przez van Rompuya.

Za naszym udziałem w tym szczycie stanowczo opowiada się natomiast szef europarlamentu Jerzy Buzek, widząc w braku naszej obecności niebezpieczeństwo pogłębiania się Europy dwóch prędkości. "Decydowanie w oddzielnych grupach o przyszłości europejskiej gospodarki jest takim złym sygnałem" - mówił Buzek, gdy go pytałam o nasz udział w brukselskim spotkaniu. Podobnego zdania jest większość eurodeputowanych.