Przed Polską jeszcze trudne negocjacje klimatyczne. Premier Kopacz ogłosiła, że zgodziliśmy się na 40 proc. redukcji CO2, dzięki wywalczonym rekompensatom. Jak się jednak okazuje - nie osiągnięto porozumienia w sprawie indywidualnych obciążeń dla każdego państwa w takich sektorach jak transport, mieszkalnictwo oraz rolnictwo.

Nie wiemy więc, ile będzie kosztować Polskę zmniejszanie emisji dwutlenku węgla w transporcie, rolnictwie i mieszkalnictwie. A to oznacza, że rekompensaty, które wynegocjowała premier Ewa Kopacz, wiszą w powietrzu. To rekompensaty obciążeń… których jeszcze nie znamy.

Nie można więc z całą pewnością stwierdzić, że wywalczony przez premier Kopacz fundusz i rezerwa oraz darmowe uprawnienia wystarczą na pokrycie strat, które poniesie rolnictwo, budownictwo i transport. Obecnie Polska może w tych sektorach zwiększać emisje CO2 do 2020 roku o 14 proc.

Teraz okazuje się, że Polskę czekają jeszcze trudne negocjacje z Komisją Europejską, bo trzeba będzie ustalić konkretnie, o ile będziemy musieli do 2030 roku zmniejszać emisje. Będzie to o tyle bardziej bolesne, że w Polsce buduje się coraz więcej mieszkań i kupuje coraz więcej samochodów. Polskie założenie, że uda się te obciążenia zrekompensować funduszami i darmowymi uprawnieniami - mogą okazać się zbyt optymistyczne. W niektórych dokumentach Komisji pisano o obciążeniu nawet o 8 proc., co by oznaczało obniżenie emisji o 22 proc. Polscy dyplomaci przekonują wprawdzie, że wywalczyli klauzulę zabezpieczającą, która daje prawo weta Polsce, gdyby ostatecznie rozwiązania okazały się jednak niekorzystne. Nie będzie to jednak takie proste. Najpierw będą negocjacje z Komisją Europejską, potem będą decyzje podejmowane większością głosów na radzie unijnych ministrów. Jednomyślność, którą zapewnia szczyt - to ostateczność.