To, że eurodeputowany Saryusz-Wolski nie ma żadnych szans, żeby zostać szefem Rady Europejskiej, nie trzeba nawet sprawdzać... Wystarczy elementarna znajomość funkcjonowania Unii Europejskiej.

Saryusz-Wolski jest mało znanym politykiem, to także nie ten "kaliber". Nie był ani premierem, ani prezydentem, więc żaden szef rządu UE nie zgodzi się, żeby nim kierował... były sekretarz stanu ds. europejskich. 

W dodatku stanowisko szefa Rady Europejskiej nie jest przypisane do Polski. Wszyscy wiedzą, że jeżeli nie zostanie nim Tusk, to zgodnie z zasadami rotacji zapewne będzie to socjalista z jakiegoś innego regionu UE. 

W dodatku (tu trzeba już większego wtajemniczenia), Saryusz-Wolski nie jest lubiany przez polityków CDU, zwłaszcza po tym, jak jednemu z nich, bardzo wpływowemu i blisko związanemu z Angelą Merkel, nadepnął na odcisk walcząc z nim o stołek. 

Nie podejrzewam rządu Beaty Szydło, w którym sprawami Unii zajmuje się świetny specjalista Konrad Szymański, o taki brak wiedzy. Chodzi więc o coś innego, niż rzeczywiste forsowanie Saryusz-Wolskiego w unijnych stolicach. To zagrywka obliczona nie na zewnętrzny, ale na wewnętrzny efekt. Chodzi o pokazanie opinii publicznej w kraju, że rząd sprzeciwiając się wyborowi Tuska nie blokuje ważnego stanowiska Polakowi, bo przecież - proponuje na to stanowisko... innego Polaka.  

Do tej pory to był najpoważniejszy mankament w antytuskowej kampanii: jak wytłumaczyć blokowanie stanowiska dla Polaka albo jak wytłumaczyć, że zamiast Polaka stanowisko to może objąć np. niezbyt przychylny nam Francuz czy Włoch i to w dodatku - socjalista.  

Wystawiając Saryusz-Wolskiego rząd chce pokazać, że walczy o stanowisko dla Polaka, ale bardziej patriotycznego i bezstronnego niż Tusk. A to, że nie ma on żadnych szans, no cóż... 

Przy okazji PiS zrobił trochę zamieszania w szeregach Platformy Obywatelskiej. Janusz Lewandowski już oznajmił, że to dla Saryusz-Wolskiego jak "pocałunek śmierci". 

Strategia ta mogłaby przynieść także efekt wywołania innych, poważniejszych kandydatów. Bo to, że pojawił się drugi kandydat w szeregach chadecji, mogłoby zmobilizować socjalistów do wystawienia własnego kandydata. Ta wersja jest jednak bardzo mało prawdopodobna, bo gdyby socjaliści mieli takiego kandydata, to już by o nim było słychać. 

Do wyboru szefa RE zostało trochę ponad tydzień, więc wszystko wskazuje na to, że rząd przygotowuje się po prostu - na porażkę. Wygląda na to, że mimo polskiego "nie" Tusk i tak zostanie szefem Rady Europejskiej. A rząd będzie mógł wówczas mówić o swojej elastyczności, braku ideologicznego myślenia i poparciu dla polskiego kandydata...