Zwołany przez Donalda Tuska szczyt UE w sprawie sytuacji uchodźców na Morzu Śródziemnym jest uzasadniony jedynie polityczną potrzebą premierów, a nie realną potrzebą sytuacji. Tym bardziej, że w poniedziałek odbyło się już spotkanie ministerialne w tej sprawie. Unia mnoży spotkania, a i tak nie ma pomysłu, jak rozwiązać sytuację.

Sam Donald Tusk wydawał się sceptyczny co do sensu tego spotkania. W opublikowanym w internecie nagraniu wideo powiedział, że nie spodziewa się gotowych rozwiązań, bo gdyby takie były - już by je dawno zastosowano. Po co więc zwołał na czwartek unijnych przywódców? Naciskali na niego premier Włoch, Malty, Belgii, prezydent Francji, a w końcu dołączył premier Wielkiej Brytanii.

Unijnym przywódcom, zwłaszcza tym z południa, chodzi o pokazanie że Unia Europejska coś robi w sprawie uchodźców.  Szczyt jest im potrzebny ze względów propagandowych, a nie dlatego, że liczą na konkretne rozwiązania, lub mają własne pomysły. Im mniej konkretów, tym więcej bicia piany.  Doszło nawet do wyścigu między szefową unijnej dyplomacji Federicą Mogherini a Donaldem Tuskiem o to, kto w sposób bardziej widoczny (skuteczny?) weźmie w swoje ręce ten problem. Gdy Tusk konsultował możliwość zwołania szczytu z przywódcami UE, Mogherini stawała na głowie, by zorganizować w sprawie uchodźców spotkanie typu "Jambo", w którym uczestniczyli nie tylko szefowie dyplomacji, ale i przedstawiciele resortów ds. wewnętrznych. W dużej mierze Mogherini zmiotła więc temat migracji sprzed nosa premierom i Tuskowi. 

Co teraz nowego, jaką wartość dodaną przedstawią liderzy UE na szczycie? Na stole będzie ten sam, 10-punktowy plan działań na rzecz uchodźców, który przedstawiła już Komisja i którą wstępnie omówili w poniedziałek ministrowie. W dodatku - jak podkreślają moi rozmówcy - z 10 punktów co najmniej połowa to te same działania,  które Unia miała już podjąć w 2013 roku po tragedii na Lampedusie.

(abs)