Jest odpowiedź na list związku zawodowego, który poskarżył się na Bieńkowską do szefa Komisji Europejskiej Jean Claude Junckera. Przypomnijmy, że związek pracowników KE zarzucił Bieńkowskiej arogancję i bezpodstawne, zaraz po objęciu urzędu – krytykowanie pracy europejskich urzędników. Juncker nie odpowiedział sam, ale w jego imieniu zrobiła to odpowiedzialna za administrację, komisarz UE - Kristalina Georgieva.

Komisja nie poparła wystąpienia Bieńkowskiej. Nie skrytykowała jej jednak publicznie, mimo, że były propozycje, by takie sprostowanie wypowiedzi polskiej komisarz trafiło na skrzynki e-mailowe wszystkich urzędników. W utrzymanym w bardzo dyplomatycznym tonie liście Georgieva chwali urzędników Komisji Europejskiej, wyraźnie przeciwstawiając się krytyce sformułowanej przez Bieńkowską. 

Z listu wynika, że Georgieva spotkała się z polską komisarz by porozmawiać o jej kontrowersyjnej wypowiedzi. W szkolnym języku nazwano by to reprymendą. Rezultatem rozmowy jest zapewnienie Georgievy, że Bieńkowska całkowicie zgadza się z tym, iż "szacunek, zaufanie i wzajemne zrozumienie są podstawowymi zasadami, które umożliwiają i gwarantują pozytywne środowisko pracy dla całego personelu". 

Bieńkowska wprawdzie sama usiłowała załagodzić złe wrażenie, robiąc pojednawcze gesty już podczas pierwszego, grudniowego spotkania z pracownikami obu dyrekcji, które jej podlegają. Zapewniała wówczas, że jest otwarta, chce współpracować i budować zespół. Na spotkanie  przyszło około 400 osób i reakcje były pozytywne. Bieńkowska nie skonkretyzowała jednak tego w żadnym bardziej oficjalnym przesłaniu. A byłoby to wówczas "ucieczką do przodu", dzięki której prawdopodobnie uniknęłaby "wezwania na dywanik". Tego profesjonalizmu zabrakło w otoczeniu polskiej komisarz. Nikt nie wychwycił w porę jej błędu, nikt nie poradził, jak z tego wyjść bez upokorzenia. W dodatku nikt nie zadbał o poprawę jej wizerunku w Brukseli.