Dwa wygrane sety z Rosją wystarczą dziś naszym siatkarzom do awansu do półfinału mistrzostw świata. Od momentu datowanego na 2006 rok odrodzenia polskiej siatkówki, spotykamy się z tym rywalem wyjątkowo często. Szczególnie zapadły mi jednak w pamięć dwa, jakże różne mecze.

Osiem lat temu też zwycięstwo z Rosją otwierało nam drogę do półfinału mistrzostw świata. Wtedy system rozgrywek był nieco inny, po Rosji trzeba było jeszcze pokonać Serbię. Ale nikt nie ma wątpliwości, że to właśnie mecz ze Sborną sprawił, że w konsekwencji biało-czerwoni wrócili z Japonii ze srebrnymi medalami na szyjach.

Tamten mecz urósł już do legendy naszej siatkówki - sam pamiętam doskonale, że zamiast na lekcje w klasie maturalnej, zostałem w domu, by obejrzeć pojedynek o wszystko. Kibicom nie trzeba chyba przypominać, że przegrywaliśmy 0:2 w setach, że losy potyczki odwrócili rezerwowi Piotr Gruszka i Grzegorz Szymański, i że w końcu tuż po meczu Michał Winiarski dowiedział się, że na świat przyszedł jego 8-letni dziś syn.

I choć później graliśmy z nimi wielokrotnie (porażka 0:3 na ME w 2007, zwycięstwo 3:2 na IO w 2008, zwycięstwo 3:1 na ME w 2011, porażka 2:3 w PŚ w 2011), to żadne z tych spotkań nie wryło się w moją pamięć tak, jak to z Igrzysk Olimpijskich w 2012 roku.

Do Londynu jechaliśmy opromienieni pierwszym w historii triumfem w Lidze Światowej i wydawało się, że pierwsza czwórka to tylko plan minimum. Niestety, nasi siatkarze nie udźwignęli presji - już w grupie przegrali z Australią, co skazało ich na ćwierćfinałową potyczkę z Rosją. Potyczkę, w której nasi nie mieli nawet pół argumentu; przegrali wyraźnie, ani przez moment nie mając szansy na korzystny wynik. Później Rosjanie w nieprawdopodobny sposób odwrócili losy finałowego meczu z Brazylią i wywalczyli tytuł mistrzów olimpijskich.

Tak, wiem doskonale, że gdy o 20:15 zabrzmią hymny - najpierw rosyjski, po chwili polski - historia naszych pojedynków nie będzie miała żadnego znaczenia; będzie liczyć się tylko to, co tu i teraz. Ale nie mogę przestać myśleć, który ze scenariuszy powtórzy się dzisiaj ? Bo w gładkie polskie 3:0 jakoś nie potrafię uwierzyć...