Ani jednej angielskiej drużyny nie zobaczymy w ćwierćfinałach piłkarskiej Ligi Mistrzów. To już druga taka sytuacja w ostatnich trzech sezonach. Czy właśnie obserwujemy odwrót brytyjskiej piłki? A może to tylko chwilowe problemy?

Faktem jest, że od niespodziewanego zwycięstwa Chelsea w 2012 roku, kluby z Premier League nawet nie zbliżyły się do powtórzenia tego wyniku. Sezon później w fazie pucharowej były tylko dwa: Chelsea i Arsenal, ale odpadały już w pierwszych meczach fazy pucharowej. Przed rokiem honor "najlepszej ligi świata" aż do półfinału ratowała Chelsea. W tym sezonie nawet jej zabraknie w ćwierćfinale. Podopieczni Jose Mourinho odpadli z PSG. Arsenal został wyeliminowany przez AS Monaco, a Manchester City - wczoraj, przez Barcelonę.

Slogan o najlepszych rozgrywkach na planecie celowo znalazł się w cudzysłowie. Choć Anglicy chełpią się tym, że ich liga jest najchętniej oglądana, a co za tym idzie generuje największe zyski - to faktem jest, że w starciu z europejską konkurencją wypada ostatnio blado. Wyspiarze podnoszą argument, że to wszystko przez bardzo trudną rywalizację na rodzimych boiskach, czego rzekomo nie ma w innych ligach. Ale, czy naprawdę w Hiszpanii z Barceloną, Realem, Atletico i Valencią komuś z czołówki jest łatwiej? W Niemczech, wyłączając Bayern Monachium, rywalizacja też jest bardzo wyrównana. Oczywiście, ilu kibiców, tyle opinii.

Może się jednak okazać, że w dłuższej perspektywie postawa Anglików w Lidze Mistrzów będzie ich kosztować jedno miejsce w tych najbardziej prestiżowych rozgrywkach. Oczywiście, jeszcze nie w najbliższym sezonie, ale kolejny tak słaby może już drogo kosztować.

Ale na razie kibice będą żyli losowaniem par ćwierćfinałowych, które w piątek w samo południe. Na tym etapie zobaczymy komplet drużyn z Hiszpanii i Francji: broniący trofeum Real, Barcelonę i Atletico oraz PSG i Monaco. Stawkę ośmiu najlepszych drużyn tegorocznych rozgrywek uzupełniają niemiecki Bayern, włoski Juventus i portugalskie Porto.

(abs)