​Upowszechniając kształcenie na poziomie średnim i wyższym w Polsce stopniowo dokonywano obniżania wymagań stawianych uczniom i studentom. W efekcie mamy dzisiaj w Polsce edukację o absolutnie minimalnych wymaganiach.

W przypadku oświaty najbardziej wyraziście widać to w formule egzaminów zewnętrznych i obowiązujących na nich wymaganiach, ale także we wprowadzonej w roku 2009 możliwości promowania do klasy programowo wyższej, poprzez decyzję rady pedagogicznej szkoły, ucznia z oceną niedostateczną. Równocześnie w ciągu ostatnich dwudziestu lat doszło do zmarginalizowania w programach szkolnych przedmiotów ścisłych, szczególnie fizyki i chemii, jak również dramatycznie spadł poziom przygotowania matematycznego absolwentów szkół średnich do podejmowania studiów na kierunkach ścisłych i technicznych. W wielu uczelniach na tych kierunkach trwałym elementem stały się zajęcia wyrównawcze w ramach, których studenci uczą się matematyki na poziomie szkoły średniej, aby można było z nimi pracować na poziomie wymagań szkoły wyższej (też często niższym niż miało to miejsce kilkanaście lat temu). Zwracam uwagę na ten fragment naszej edukacji, gdyż bez wyraźnej poprawy w tym obszarze wszelkie dyskusje o szkole XXI w., szkole nowoczesnej, kształtującej krytyczne i kreatywne postawy będą li tylko "pustą gadaniną". Zresztą nadmiar młodych ludzi wybierających studia "bez matematyki", po których mają problemy ze znalezieniem pracy zgodnej z kierunkiem ukończonych przez nich studiów również jest częścią tego problemu.

W tej materii bardzo charakterystyczna była dyskusja, jaka rozgorzała w Polsce wokół przywrócenia matematyce miejsca wśród obowiązkowych dla każdego ucznia egzaminów maturalnych. Warto przypomnieć, że według pomysłu prof. Mirosława Handke matematyka miała być w zestawie nowomaturalnych przedmiotów obowiązkowych, jednak SLD-owska minister edukacji K. Łybacka nie tylko zatrzymała wejście w życie nowej matury, ale również wycofała z niej matematykę (była to skądinąd realizacja obietnicy wyborczej lewicy). Kiedy wreszcie matematyka w roku 2010 pojawiła się znowu na maturze w części obowiązkowej dla każdego zdającego (po ponad dwudziestu pięciu latach) poziom trudności zadań był na absolutnie minimalnym poziomie. Pomimo tego corocznie spora grupa zdających nie może poradzić sobie z uzyskaniem 30 proc. możliwych do zdobycia punktów. Właśnie na matematyce notujemy najwięcej maturalnych niepowodzeń. Dość charakterystyczna była propozycja, jaka całkiem niedawno pojawiła się w publicznym dyskursie, aby wycofać matematykę ze zbioru obowiązkowych maturalnych przedmiotów. Autorzy tej propozycji wpisali się w sposób myślenia osób, które nie myślą o poprawie rzeczywistego poziomu kształcenia, ale o wskaźnikach statystycznych. M.in. ich "zasługą" jest wprowadzenie i niestety utrzymywanie w prawie oświatowym możliwości promocyjnych dla uczniów z ocenami niedostatecznymi, a następnie epatowanie wysokimi wskaźnikami promocyjnymi w naszych szkołach. Tymczasem otrzymanie przez ucznia oceny niedostatecznej świadczy o tym, że posiada on takie braki wiedzy i umiejętności, które uniemożliwiają mu naukę w kolejnej klasie. Stąd też jest czymś absolutnie niezrozumiałym utrzymywanie tej możliwości od dziesięciu lat. Podobnie, jak nieograniczenie możliwości otrzymywania przez ucznia oceny dopuszczającej, która w istocie nie jest oceną pozytywną.

Trzeba również zauważyć, że formuła egzaminów zewnętrznych oparta jest głównie na sprawdzaniu w formule testowania uczniowskiej wiedzy oraz rozwiązywania problemów o bardzo podstawowym, powtarzalnym charakterze. Sprawia to, że pracujący "pod egzamin" nauczyciele najczęściej nie wchodzą z uczniami w obszary związane z podejmowaniem problemów o złożonej strukturze, wymagających krytycznego, samodzielnego myślenia. W efekcie przeciętny absolwent naszej szkoły średniej jest słabo przygotowany do autentycznego studiowania.

Analizując zmiany w ramowych planach nauczania możemy zaobserwować, jak stopniowo ograniczana była w nich liczba godzin fizyki i chemii oraz jak zmieniały się podstawy programowe tych przedmiotów. Otóż treści programowe były również ograniczane, a wręcz można stwierdzić, że infantylizowane. Podobnie działo się z matematyką.             

Warto również zauważyć, że wprawdzie w 2015 r. do warunków zdania matury dołączono jeden wybrany przedmiot, zdawany na poziomie rozszerzonym, jednak nie określono progu zdawalności. Innymi słowy ów warunek oznacza, że maturzysta ma w istocie przystąpić do tego egzaminu i tyle ... Ta iście absurdalna sytuacja zmieni się w 2023 r. (dla uczniów, którzy w 2019 r. rozpoczną naukę w odtwarzanych czteroletnich liceach), wówczas maturzysta będzie musiał również w tej części matury uzyskać minimum 30 proc. możliwych do zdobycia punktów. Można stwierdzić, że lepiej późno niż wcale, chociaż nie brakuje osób, które postulują rezygnację z tego warunku, gdyż jego wprowadzenie obniży wskaźnik zdawalności matury, co będzie skutkować mniejszą liczbą potencjalnych studentów. Tymczasem jego wprowadzenie w życie może być początkiem porządkowania polskiego rynku szkół wyższych i usuwania z niego szkół, wyższych jedynie z nazwy.