​Wokół proponowanych przez minister edukacji Annę Zalewską radykalnych zmian w systemie oświatowym narastają coraz poważniejsze wątpliwości. Ciągle bowiem brak jakichkolwiek informacji o chociażby szacunkowych kosztach owych zmian, jak również o szczegółach organizacyjnych. Równocześnie niejasna jest kwestia zmian programowych. Wzrasta zaniepokojenie w wielu placówkach niepublicznych, które w październiku zaczynały proces rekrutacji, tymczasem w aktualnym stanie prawnym z nałożonymi nań propozycjami MEN, ciągle będącymi jednak tylko projektami, nie mogą w sposób racjonalny planować swoich zadań na kolejny rok szkolny. Skądinąd lektura opinii zgłoszonych do projektów minister Zalewskiej przez innych członków gabinetu pani premier Beaty Szydło ukazuje, jak wiele wątpliwości mają również oni do pomysłów swojej koleżanki z rządu. Tymczasem obecna szefowa MEN z uporem powtarza, że od pierwszego września 2017 r. polskie szkoły wejdą w nowy system organizacji pracy. W tym kontekście trudno nie zadać pytania: dlaczego pomimo tylu wątpliwości i krytycznych uwag, również z jej środowiska politycznego, obecna minister edukacji nie zmienia swojego stanowiska. Po otrzymaniu bardzo wielu opinii, najczęściej krytycznych, póki co minister Zalewska wycofała się z jednego kompletnie chybionego pomysłu, czyli matury branżowej. Tymczasem proponowane przez nią zmiany, nazywane "reformą", to w istocie zbiór takich właśnie pomysłów.

​Wokół proponowanych przez minister edukacji Annę Zalewską radykalnych zmian w systemie oświatowym narastają coraz poważniejsze wątpliwości. Ciągle bowiem brak jakichkolwiek informacji o chociażby szacunkowych kosztach owych zmian, jak również o szczegółach organizacyjnych. Równocześnie niejasna jest kwestia zmian programowych. Wzrasta zaniepokojenie w wielu placówkach niepublicznych, które w październiku zaczynały proces rekrutacji, tymczasem w aktualnym stanie prawnym z nałożonymi nań propozycjami MEN, ciągle będącymi jednak tylko projektami, nie mogą w sposób racjonalny planować swoich zadań na kolejny rok szkolny. Skądinąd lektura opinii zgłoszonych do projektów minister Zalewskiej przez innych członków gabinetu pani premier Beaty Szydło ukazuje, jak wiele wątpliwości mają również oni do pomysłów swojej koleżanki z rządu. Tymczasem obecna szefowa MEN z uporem powtarza, że od pierwszego września 2017 r. polskie szkoły wejdą w nowy system organizacji pracy. W tym kontekście trudno nie zadać pytania: dlaczego pomimo tylu wątpliwości i krytycznych uwag, również z jej środowiska politycznego, obecna minister edukacji nie zmienia swojego stanowiska. Po otrzymaniu bardzo wielu opinii, najczęściej krytycznych, póki co minister Zalewska wycofała się z jednego kompletnie chybionego pomysłu, czyli matury branżowej. Tymczasem proponowane przez nią zmiany, nazywane "reformą", to w istocie zbiór takich właśnie pomysłów.
Zdj. ilustracyjne /Kamil Młodawski (RMF FM) /RMF FM

Brak istotnych powodów do tak radykalnych zmian

Nie można również nie zauważyć, że autorzy badań na wyniki których powoływała się minister Zalewska wskazując m.in. na konieczność likwidacji gimnazjów protestują, zwracając uwagę, że efekty ich badań dotyczące tych szkół wcale nie powinny skłaniać do tak radykalnych, jak proponuje obecna minister edukacji, kroków. Właściwie wszystko wskazuje na to, że należałoby zatrzymać proponowane zmiany i podjąć próbę rzetelnego wyjaśnienia wszelkich wątpliwych kwestii, a nade wszystko dokonać poważnych analiz kosztów finansowo - organizacyjnych, jakie będą się z nimi wiązały. Zamiast podejmować działania oparte na intuicjach i publicystycznych argumentach, gdyż tak trzeba określić te którymi posługuje się szefowa MEN i jej zwolennicy, należałoby dokonać rzetelnej analizy mocnych i słabych stron polskiej oświaty i następnie przygotować projekt zmian niwelujących słabe strony i wzmacniających silne elementy naszej oświaty. Jeżeli tak się nie stanie to za kilka lat z dużym prawdopodobieństwem będziemy znowu przymierzać się do kolejnych zmian struktury szkolnej.

Po dokonaniu rzetelnej diagnozy stanu polskiej oświaty należałoby, korzystając z jej wyników, przygotować i wdrożyć program optymalnych działań, które mogą poprawić poziom kształcenia w polskich szkołach. Tymczasem na razie słyszymy jedynie, że powrót do poprzednio obowiązującej struktury szkolnej będzie cudownym lekarstwem na wszystkie problemy polskiej szkoły. Otóż nie będzie, gdyż zamiast wywoływać awanturę wokół zmian szkolnej struktury należałoby skoncentrować się nad kwestiami programowymi, wymaganiami, jakością pracy szkół i warunkami finansowo - organizacyjnymi, w jakich one funkcjonują. Słuchając uważnie minister Zalewskiej i jej urzędników trudno w istocie zorientować się, dlaczego musimy dokonywać tak radykalnych zmian w polskiej oświacie. Niezmiennie powtarzają oni bowiem argumenty o bardzo wątpliwej wartości. Przywrócenie prawdziwie ogólnokształcącej formuły pracy liceów - co jest ze wszech miar konieczne - jest możliwe bez likwidacji gimnazjów i byłoby tańsze finansowo, i łatwiejsze organizacyjnie. Tymczasem poszukiwanie takich dróg do tego celu nie jest przez minister Zalewską w ogóle brane pod uwagę. Trudno to zrozumieć...

Możliwe są inne rozwiązania

W istocie pierwszym krokiem rozsądnych zmian oświatowych powinno być wycofanie obecnie obowiązującej podstawy programowej i przywrócenie w liceach w pełni przedmiotowego kształcenia przynajmniej przez dwa lata. Trzecia klasa mogłaby stać się okresem nauki sprofilowanej przygotowującej młodego człowieka do przyszłych studiów. Opracowanie nowej koncepcji kształcenia ogólnego można dokonać w dwóch wersjach: ze zmianą struktury szkolnej i bez tego, a następnie dokonać rzetelnej analizy porównawczej obydwu rozwiązań i dopiero później przystąpić do działań. Niestety, taki sposób działania minister Zalewska zdaje się "z definicji" odrzucać i to niestety może mieć katastrofalne skutki. Skądinąd najczęściej ludzie niesłuchający opinii tych, którzy wskazują na możliwość alternatywnych rozwiązań ponoszą klęski. Stąd też trzeba nieustannie pytać: "Po co ten pośpiech?". Zatrzymanie zmian na jeden rok lub nawet dwa lata może być tylko korzystne dla młodych Polaków, gdyż pomoże zminimalizować ewentualne błędy wynikające z pośpiechu i bałaganu, w jakim - póki co - prowadzone są działania mające zmienić polską szkołę według ich autorów na lepsze.

Realne zagrożenie zmarnowania publicznych pieniędzy

Niektóre samorządy próbują szacować koszty proponowanych przez minister Zalewską zmian. M.in. taki szacunek dokonany został w Krakowie i wynika z niego, że trzeba będzie wydać ok. 20 milionów złotych. Wydaje się jednak, że jest to kwota wyliczona bardzo optymistycznie, nie uwzględniająca wszystkich kosztów. Dodatkowe pieniądze, i to znaczne, będą konieczne np. w sytuacji tworzenia w obiekcie dotychczasowego gimnazjum szkoły średniej technicznej lub szkoły zawodowej. Jeżeli spróbujemy zmierzyć się ze wszystkimi kosztami zmian, to otrzymamy w skali kraju bardzo poważne kwoty i niestety będą to pieniądze wydane bez żadnego (nawet minimalnego) prawdopodobieństwa uzyskania efektów zakładanych przez autorów "reformy". Projektując przekształcenia dotychczasowej struktury szkolnej trzeba również pamiętać, że w dużych miastach mamy obecnie do czynienia ze stanem praktycznego nasycenia liczby miejsc w liceach ogólnokształcących. Zwolennicy proponowanych przez obecną szefową MEN zmian m.in. tej kwestii właściwie nie biorą pod uwagę.

Zmiany dla zmian?

Obserwując działania minister Zalewskiej mam wrażenie, że jest ona sabotażystką wprowadzoną do rządu przez opozycję.  Jeżeli bowiem zaczną być realizowane jej pomysły, to ogromnie spadnie poparcie dla rządu i może to być trwały oraz jedyny skutek jej działań. Proponuję pani minister, aby zamiast radykalnie i chaotycznie wszystko zmieniać zaczęła od diagnozy stanu oświaty, przywrócenia autentycznych wymagań do polskich szkół, a następnie po opracowaniu profilów absolwentów poszczególnych etapów edukacyjnych, zabrała się do przygotowania nowej podstawy programowej, a nade wszystko, aby zrozumiała, że nie wolno podejmować nierozsądnych i kosztowych działań, gdyż w ten sposób nieodwracalnie marnowane są publiczne pieniądze, czyli w pewien sposób okradany jest polski podatnik.

Działania ludzi odpowiadających obecnie za polską oświatę to niestety wręcz klasyczny przykład postępowania osób absolutnie przekonanych o swojej racji i pragnących za wszelką cenę udowodnić, że kto ma władzę, ten ma rację. Tacy ludzie stanowią dla innych prawdziwe zagrożenie, a w tym przypadku jest to szczególna sytuacja, gdyż ich działania narażają Polaków na niepotrzebne wydatki i grożą potężnym chaosem w szkolnym systemie, co odbije się na naszych uczniach. Powtórzę raz jeszcze: "Po co ten pośpiech?". Działania w myśl zasady: "Byle zacząć, a później jakoś to będzie" zawsze w naszej historii kończyły się klęską. 

(łł)