Ogłoszone przez minister edukacji Annę Zalewską 27 czerwca propozycje zmian w naszym systemie oświaty, mające przynieść wg niej zbawienne dla polskiej edukacji efekty, najprawdopodobniej okażą się kolejnym chybionym oświatowym pomysłem. Podstawowy problem z ich oceną wynika z braku informacji o szczegółach, dotyczących kwestii programowych czy też organizacyjno-finansowych. Z jednej strony usłyszeliśmy bowiem o powrocie do czteroletniego kształcenia w liceach ogólnokształcących i ośmioletniego w szkołach podstawowych, a z drugiej nie padł żaden twardy argument ukazujący optymalny charakter tego rozwiązania (usłyszeliśmy jedynie optymistyczne oczekiwania związane z proponowaną zmianą).

Nieprawdziwy obraz gimnazjów

W nowej koncepcji kształcenia na poziomie szkoły podstawowej (powszechnej) ma być ona podzielona na dwa etapy: klasy I – IV (edukacja wczesnoszkolna) i V – VIII (nauczanie przedmiotowe, nazwane gimnazjalnym). Proponowana zmiana to w istocie powrót do obowiązującej przed 1999 r. struktury szkolnej i likwidacja gimnazjów, które dla wielu osób stały się symbolem wszystkiego, co złe w naszym systemie oświaty. Opinie takie są dla bardzo wielu z tych szkół po prostu niesprawiedliwe, a równocześnie, o czym ich krytycy zapominają lub po prostu nie wiedzą, wynikają z tego, że większość z nich nie została zorganizowana zgodnie z założeniami reformy prof. Mirosława Handkego. Oprócz tego warto zauważyć, że działają one zbyt krótko, aby można było wyciągać tak kategoryczne wnioski, jak uczyniła to minister Zalewska. Miałem okazję prowadzić badania jakości pracy gimnazjów na małopolskiej prowincji i muszę stwierdzić, że w większości bardzo dobrze spełniają one swoją rolę jako szkoły poprawiające szanse edukacyjne dzieci ze środowisk o niskim statusie edukacyjno-społecznym. Warto przypomnieć, że właśnie kwestia poprawy szans edukacyjnych dla tych uczniów była jednym z głównych celów powstania tych szkół. Zresztą również w wielu gimnazjach wielkomiejskich powstały i są realizowane bardzo wartościowe koncepcje pracy.

Błędna diagnoza problemu

Struktura szkolna "6 + 3 + 3" nie jest główną przyczyną kłopotów polskiej edukacji z jakością kształcenia i jej zmiana nie będzie na to żadnym lekarstwem. Istotnym problemem, z którym należy się zmierzyć, jest koncepcja programowa kształcenia w naszych szkołach, związana z wprowadzoną przez minister Katarzynę Hall w roku 2009 podstawą programową kształcenia ogólnego, która zdemolowała wypracowany przez lata w Polsce model edukacji ogólnokształcącej. Stąd też zamiast zabierać się za kolejną rewolucję strukturalną minister Zalewska mogła podjąć prace nad stworzeniem nowej podstawy programowej, jak też przywrócić do polskich szkół autentyczne wymagania, likwidując m.in. możliwość promocji uczniów z ocenami niedostatecznymi. Tymczasem zamiast takich, trudnych i niezbyt spektakularnych kroków postanowiła ona przejść do historii jako "wielki (kolejny) reformator polskiej oświaty", zmieniając strukturę szkolnictwa.

Poważne zagrożenia

W koncepcji minister Anny Zalewskiej jest wiele słabych punktów, ale warto zwrócić uwagę na wykazywaną przez nią niewiedzę dotyczącą problemów z edukacją wczesnoszkolną. Otóż jest ona obecnie bardzo słabym elementem naszego szkolnictwa, wielu ekspertów uważa, że wręcz najsłabszym. Sporo pracujących w tym obszarze nauczycieli nie radzi sobie ze swoimi zadaniami i konieczne jest zmierzenie się z tym problemem m.in. poprzez wprowadzenie nowych programów studiów dla przyszłych nauczycieli najmłodszych uczniów, jak też podniesienie stawianych im wymagań. Powinni oni legitymować się - podobnie, jak pozostali nauczyciele - wykształceniem wyższym magisterskim. Tymczasem ostatnio minister Zalewska wycofała już przygotowany projekt rozporządzenia o wymaganych od nauczycieli kwalifikacjach, w którym takie wymagania się pojawiły i zaproponowała pozostanie przy dotychczasowych. W ten sposób otrzymaliśmy sygnał, że obecna minister edukacji nie rozumie problemu postawienia poważnych wymagań nauczycielom, a z innych jej działań wynika, że również uczniom. Szczególnie źle wygląda obszar wstępnego kształcenia matematycznego. Wiele utalentowanych matematycznie dzieci w szkole nabiera niechęci do tego przedmiotu. Tymczasem minister Zalewska proponuje wydłużenie kształcenia wczesnoszkolnego o rok, czyli zdaje się nie zauważać kłopotów wielu nauczycieli z wykonywaniem prawidłowo swoich zadań (a być może o tym nie wie?). Trudno sobie wyobrazić, żeby osoby, które nie radzą sobie z zadaniami w klasach I-III potrafiły to czynić w klasach I-IV. Proponowana przez MEN rewolucja oświatowa ma spowodować poprawę jakości kształcenia, tymczasem jej fatalny poziom na starcie uczyni ten cel nierealnym do osiągnięcia.

Zamiast epatowania nową strukturą szkolną minister Zalewska powinna zaprezentować koncepcję nowej podstawy programowej kształcenia ogólnego oraz wynikające z niej profile absolwentów szkół poszczególnych etapów edukacyjnych, a dopiero później podjąć prace nad ewentualną nową strukturą szkolnictwa. Tymczasem w tej chwili już wiemy, że nie mając podstawy programowej mamy zaproponowaną nową strukturę. W efekcie zamiast rozmowy o istocie rzeczy, w systemie oświaty trwać będzie awantura o kwestie tak naprawdę drugorzędne. Na dodatek owe zmiany strukturalne będą sporo kosztować, gdyż pojawi się np. konieczność wypłaty odpraw zwalnianym nauczycielom, ale także dostosowania szkół do nowych zadań. Jednak problemy finansowe zdają się nie zaprzątać uwagi szefowej MEN, najważniejsza dla niej jest bowiem zmiana.

Dwie matury?

W koncepcji zaprezentowanej przez minister Zalewską jest wiele nieprzemyślanych i nielogicznych kwestii. Warto chociażby zwrócić uwagę na propozycję wprowadzenia do naszej oświaty dwustopniowego szkolnictwa branżowego, z możliwością zdawania finalnie matury zawodowej (branżowej), która ma uprawniać do podjęcia tylko studiów I stopnia na związanych z daną branżą kierunkach kształcenia. Otóż taki maturzysta po odbyciu studiów inżynierskich nie będzie mógł podjąć studiów II stopnia, o ile nie zda wcześniej matury "niezawodowej", czyli tej która będzie finalizować nauczanie w liceach ogólnokształcących i technikach (o ile te szkoły przetrwają). A co będzie, jeżeli ów absolwent szkoły branżowej II stopnia uzyska na studiach inżynierskich lepsze wyniki kształcenia niż absolwent LO? Wg pomysłu minister Zalewskiej ten drugi będzie uprawniony do podjęcia studiów magisterskich, a ten pierwszy będzie musiał wcześniej zdać maturę „ogólnokształcącą” …

Potrzebna poważna rozmowa o oświacie

Trudno nie zadumać się ze smutkiem nad konsekwencjami oświatowej rewolucji minister Zalewskiej. Realizacja przedstawionych przez nią w miniony poniedziałek pomysłów będzie kosztowna, kontestowana - i to pewnie gwałtownie - przez wiele środowisk oświatowych i - wiele na to wskazuje - przyniesie skutki przeciwne do zakładanych przez nią. Tak na marginesie trzeba stwierdzić, że tak nagłaśniane przez MEN regionalne debaty o oświacie były w istocie zasłoną dymną i pozorowaniem rzeczywistej rozmowy, gdyż zaprezentowane przez obecną minister edukacji propozycje są w istocie zgodne z pomysłami jej i jej współpracowników, przedstawionymi przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi.