Za kilka dni rozpoczną się wakacje, a tymczasem dotychczas ministerstwo edukacji udostępniło tylko pierwszą z planowanych czterech części tzw. darmowego, rządowego podręcznika dla pierwszoklasistów. Druga część miała zostać opublikowana na początku czerwca. Wówczas przesunięto ten termin na połowę tego miesiąca, a teraz słyszymy, iż nastąpi to przed jego zakończeniem. Następnie mają być zbierane uwagi na temat jej treści, po czym ewentualnie zostanie ona zmodyfikowana. W ten sposób czasem zgłaszania ewentualnych uwag, czy też zastrzeżeń będzie okres wakacyjny, z całą pewnością niezbyt sprzyjający uzyskiwaniu opinii od szerokiego kręgu osób.

Warto również zauważyć, iż opublikowanie drugiej części będzie dopiero pokazaniem połowy treści "Naszego Elementarza" (taki tytuł otrzymał rządowy podręcznik). Stąd też można przewidywać, iż przed początkiem roku szkolnego nie będzie znana cała jego treść, czyli spełnią się przewidywania tych, którzy twierdzili, iż nie można przygotować podręcznika w ciągu kilku miesięcy. W efekcie planując pracę na nowy rok szkolny nauczyciele nie będą znali pełnej treści podręcznika, co na pewno nie pomoże im w skutecznej i efektywnej pracy. Zresztą rządowy samozachwyt programem "Darmowego podręcznika", wyrażony chociażby na konferencji prasowej 10 czerwca przez premiera D. Tuska ma bardziej propagandowe niż merytoryczne przesłanki i wyraźnie pokazuje istotę tego projektu, którą w najmniejszym stopniu stanowi troska o poprawę jakości kształcenia.

Rządowe opóźnienia podręcznikowe nabierają innego wymiaru w kontekście inicjatywy Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych (WSiP), które zamierzają udostępniać bezpłatnie szkołom własny, przeznaczony dla najmłodszych uczniów, podręcznik "Tropiciele". Dzięki temu na rynku byłyby dostępne dwa nieodpłatne elementarze, przy czym jeden z nich w pełnej wersji, a drugi tylko we fragmentach. Jednak szkoły muszą do 30 czerwca złożyć zamówienie do ministerstwa edukacji na rządowy elementarz, czyli składając go osoby za to odpowiedzialne będą mogły w istocie oprzeć się tylko na znajomości jednej z jego części. Wydawać by się mogło, iż w takiej sytuacji zwrócą swoje zainteresowania w kierunku podręcznika WSiP, jednak wydaje się, iż wobec zmasowanej akcji rządowej promocji "Naszego Elementarza" (póki co dominuje ona w działaniach MEN-u) dyrektorzy szkół publicznych, nie chcąc narażać się oświatowej administracji, zdecydują się na zamówienie ministerialnego podręcznika. Poza tym inicjatywa WSIP-u następuje zbyt późno, aby mogła wygenerować autentyczną konkurencję na rynku nieodpłatnych podręczników i może zostać potraktowana jako próba pozbycia się niesprzedawalnego towaru. Tak na marginesie warto zauważyć, iż elementarz "Tropiciele" uzyskał wysokie oceny niezależnych ekspertów i jest polecany rodzicom przez nauczycieli szkół niepublicznych. Z kolei rządowy elementarz wchodzi na rynek jako klasyczny produkt monopolisty, który uważa, iż żadna konkurencja mu nie zagrozi, a więc niespecjalnie zwraca uwagę na jego jakość. Zresztą realizując swój podręcznikowy projekt rząd zdaje się nie zwracać uwagi na istniejące dotychczas zasady związane z jawnością i konkurencyjnością w dostępie do wykonywania zamówień publicznych. Oto podmioty zaangażowane w przygotowanie "Naszego Elementarza" wybrane zostały z pominięciem jakiejkolwiek otwartej procedury konkursowej. Skądinąd do dzisiaj nie zostały ujawnione nazwiska recenzentów tego podręcznika, jak również treść przygotowanych przez nich opinii. Można odnieść wrażenie, iż w tym przypadku rząd działa poza obowiązującym w Polsce prawem, stając się zleceniodawcą i zleceniobiorcą wszelkich elementów podręcznikowego zadania. Warto zauważyć, iż na cały program tzw. darmowego podręcznika, który ma docelowo objąć wszystkich uczniów szkół podstawowych i gimnazjów, zaplanowano na lata 2014 - 2023 prawie 4 mld. Czyżby te publiczne pieniądze miały zostać wydane poza procedurami przetargowymi?

Nie można nie zauważyć, iż rządowa inicjatywa przygotowania darmowego podręcznika przyniosła także pozytywny efekt, związany z włączeniem się największego gracza na rynku szkolnej książki do gry o zainteresowanie klientów swoim produktem, oferowanym również nieodpłatnie. Na tym tle rodzi się jednak zasadnicze pytanie, czy zamiast podejmować szaleńcze działania z przygotowywaniem własnego podręcznika ministerstwo edukacji nie mogło podjąć próby skorzystania z istniejącej oferty podręcznikowej, ogłaszając konkurs na najlepsze elementarze i następnie wykupując jeden, a może więcej, z nich od ich wydawców. Sądzę, iż za kwotę przeznaczoną na przygotowanie "Naszego Elementarza", a nawet niższą, taka operacja byłaby, jak najbardziej możliwa. W ten sposób uniknięto by przygotowywania podręcznika w szaleńczym tempie, jak również nie byłoby niebezpieczeństwa, iż będzie on wątpliwej jakości. Nie mielibyśmy również do czynienia z istniejącym w tej chwili zamieszaniem. Poza tym rząd mógłby również ogłosić swój sukces, polegający na zapewnieniu pierwszoklasistom nieodpłatnych podręczników, a na tym szczególnie mu zależy. Dlaczego jednak tak nie postąpiono? Rozważając odpowiedzi na to pytanie można dojść do bardzo niepokojących wniosków...

Tak na marginesie warto zauważyć, iż jakiekolwiek spokojne rozważenie kosztów operacji "Darmowy podręcznik" przynosi inne niepokojące wnioski. I tak np. jeżeli "Nasz Elementarz" będzie dostarczany do szkół we fragmentach (a tak się właśnie stanie), a nie w całości, to dystrybutor dokona więcej niż jednej operacji (najpewniej czterech), czyli całkowity koszt dostarczenia szkołom podręcznika wzrośnie nawet czterokrotnie. Innym aspektem nowej polityki podręcznikowej będzie sytuacja, w której rodzice uczniów szkół publicznych zostaną praktycznie pozbawieni możliwości wydawania własnych pieniędzy na zakup materiałów dydaktycznych dla swoich dzieci. Oto rząd określił bowiem, iż każdy pierwszoklasista otrzyma nieodpłatny elementarz i dofinansowanie na ćwiczenia w wysokości maksymalnie 50 zł. Przypomina to akcję "Przedszkole za złotówkę", która skutecznie pozbawiła rodziców dzieci z przedszkoli publicznych możliwości wydawania własnych pieniędzy na poprawę oferty edukacyjnej dla ich dzieci. Tak oto rząd coraz mocniej ogranicza prawa i możliwości rodziców, związane z wpływaniem na kształt edukacji ich dzieci, na razie w placówkach publicznych.

Akcja podręcznikowa, podobnie jak obniżenie obowiązku rozpoczynania edukacji szkolnej, czy też "przedszkola za złotówkę" stanowi kolejny krok na drodze wyraźnego dzielenia polskiej oświaty na część publiczną i niepubliczną, przy czym ta pierwsza staje się powoli pewnego rodzaju niewolnikiem nieroztropnych rządowych pomysłów, kompletnie pozbawionych troski o wysoką jakość kształcenia, a ta druga azylem dla dzieci rodziców rozumiejących znaczenie dobrej edukacji dla przyszłości swoich dzieci i naturalnie mających możliwości finansowe, aby im taką edukację zapewnić. Tymczasem każda dobra polityka edukacyjna państwa winna charakteryzować się zapewnieniem oświacie niepublicznej właściwych formalno - prawnych warunków działania oraz troską o dobrą jakość oświaty publicznej. Niestety działania obecnego rządu i jego ministrów edukacji są bardzo odległe od zasad takiej polityki. Dobrze, że chociaż nie zostały popsute stworzone wcześniej dobre rozwiązania, regulujące funkcjonowanie oświaty niepublicznej. Jednak brak troski o wysoką jakość oferty szkolnictwa publicznego stanowi poważne zagrożenie ograniczenia szans edukacyjnych dla dzieci ze słabszych materialnie środowisk.