Wczorajsza konwencja inaugurująca prezydencką kampanię wyborczą Andrzeja Dudy była poprawna, ale bynajmniej nie oszałamiająca, jak ją niepotrzebnie od kilku dni zapowiadano.

Odnoszę wrażenie, że wszyscy kandydaci do najwyższego urzędu w Polsce zachowują się dosyć standardowo i przewidywalnie, zwłaszcza jeżeli chodzi o konwencje wyborcze, które są bardzo podobne do siebie i nieodmiennie sztampowe. Nie sądzę, aby dzięki nim zdołali oni poszerzyć swoje elektoraty, ale też raczej nie stracili podczas nich zwolenników.

Wszystko rozstrzygnie się w terenie podczas spotkań z wyborcami oraz w telewizyjnych debatach. Duże znaczenie będą miały również zachowania parlamentarzystów oraz decyzje podejmowane przez rząd.

Jeżeli chodzi o bezpośredni kontakt z ludźmi, to Andrzej Duda jest bezkonkurencyjny, dobrze wypada również w publicznych dyskusjach. Obciążeniem może być natomiast dla niego polityczne zaplecze, ponieważ wszystko, co będą do dnia wyborów robić parlamentarzyści Zjednoczonej Prawicy oraz rząd Mateusza Morawieckiego pójdzie na jego konto. Każda wpadka, każda łatwa do zaatakowania wypowiedź, niezręczne zachowanie czy nieprzemyślany gest zostaną od razu nagłośnione przez sztaby wszystkich rywali.

Stawiam tezę, że przyzwyczajonym od pewnego czasu do przekraczania wszelkich granic w walce politycznej rodakom najbardziej może zaimponować ten kandydat, który powstrzyma się od agresji werbalnej, a jego otoczenie zachowa powściągliwość w negatywnym przedstawianiu.