Kiedy popatrzymy z pewnym dystansem na wyniki pierwszej tury wyborów prezydenckich, to wyraźnie widać, że rozgrywały się one na czterech poziomach (mówiąc językiem sportowym: w czterech ligach).

W ekstraklasie, co łatwo było przewidzieć, starli się główni faworyci: Andrzej Duda i Bronisław Komorowski, na kolejnym poziomie walkę stoczyli Janusz Korwin-Mikke z Pawłem Kukiem, jeszcze niżej - to niespodzianka - potykali się ze sobą Magdalena Ogórek i Adam Jarubas, a w lidze okręgowej zagrała reszta kandydatów.

Patrząc z tego punktu widzenia największą sensacją był wynik na zapleczu ekstraklasy, gdzie Kukiz zmiażdżył swojego rywala i zgłosił aspiracje do awansu do wyższej ligi, co zweryfikują jesienne wybory parlamentarne.

Największymi przegranymi pierwszej tury byli niewątpliwie Komorowski i Korwin-Mikke. Pierwszy gra wprawdzie dalej o zwycięstwo, ale jego notowania systematycznie spadają, drugi poniósł spektakularną porażkę, która musiała go na równi zaboleć jak rozwścieczyć. Wydawało mu się bowiem, że będzie rywalizował o miejsce w ekstraklasie, a tymczasem spadł do niższej ligi i niewielkim pocieszeniem może być dla niego to, że osiągnął lepszy wynik od kandydatów wystawionych przez dwie od lat obecne na naszej scenie partie.

Dla każdego zawodowego polityka hańbą jest przegrać nie z kimś podobnym do siebie, ale z amatorem, który nagle wyłonił się nie wiadomo skąd i w ciągu paru tygodni uzyskał kilkakrotnie większe poparcie od tych, którzy uczestniczą w różnych wyborach od dziesięcioleci.

Wyobrażam sobie frustrację Korwina i jego zwolenników. Znaczna ich część może teraz zacząć zastanawiać się nad odejściem od niego, ponieważ jesienna lista wyborcza Kukiza (jeżeli zdecyduje się zbudować partię) da im znacznie większe szanse dostania się do Sejmu i Senatu, zwłaszcza że popularny piosenkarz nie ma jeszcze żadnego zaplecza politycznego, więc z pewnością będzie się do niego umizgiwać mnóstwo niezbyt udanych polityków, którym ich partie nie dadzą „biorących” miejsc.

I właśnie to może pogrążyć Kukiza, ponieważ już wkrótce zaroi się wokół niego od różnych kiepskich graczy politycznych, szemranych biznesmenów oraz pewnych siebie celebrytów (w tym kolegów z estrady), którzy uwierzyli, że skoro jemu się tak dobrze powiodło w debiucie na wielkiej scenie, to dlaczego oni mają być gorsi. Jeżeli brązowy medalista pierwszej tury da się ponieść tej zgubnej fali, może bardzo szybko powtórzyć casus Samoobrony lub Ruchu Palikota.