Tego komunikatu, podanego przez Polska Agencję Prasową, należało się spodziewać: biegli uznali, że obecny stan zdrowia generała Wojciecha Jaruzelskiego nie pozwala na sądzenie go za wprowadzenie w Polsce stanu wojennego oraz za masakrę robotników Wybrzeża w 1970 roku.

Rzeczniczka Sądu Okręgowego w Warszawie Agnieszka Domańska powiedziała PAP, że "stwierdzone przez lekarzy schorzenia w dalszym ciągu uniemożliwiają udział oskarżonego w rozprawach" i dodała, iż "za trzy miesiące sąd ponownie podda sprawę analizie pod kątem możliwości jego uczestnictwa w rozprawach.

Nie żywię złudzeń, aby Jaruzelski kiedykolwiek zasiadł na ławie oskarżonych, chociaż na urządzoną mu przez przyjaciół wielką fetę z okazji 90. urodzin latem 2013 roku w jednym z warszawskich hoteli przyszedł bez problemów i przemawiał tam długo oraz ze swadą. Właśnie wtedy - jak o tym tutaj pisałem - sąd postanowił (na wniosek Katowickiego Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej oskarżającego go o kierowanie zbrojnym związkiem przestępczym, który bezprawnie przygotowywał i wprowadził w Polsce 13 grudnia 1981 roku stan wojenny), aby biegli zakładu medycyny sądowej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego przebadali generała i orzekli, czy zdrowie pozwala mu na udział w rozprawach, a jeśli tak, to pod jakimi warunkami. No i mamy odpowiedź, która chyba mało kogo dziwi.

Nie neguję, że były sowiecki namiestnik w Warszawie jest ciężko chory, ale skoro bardzo często powtarza, że z oficerską godnością bierze na siebie pełną odpowiedzialność za wszystko, co zdarzyło się w Polsce w czasie jego faktycznych rządów, to powinien - nawet wbrew opinii lekarzy - stawiać się na każde wezwanie na sali sądowej, choćby na wózku inwalidzkim lub na noszach. Tak sądzono już przecież wielu dyktatorów.

A poza tym - jak niedawno informowały tabloidy - Jaruzelski ma tak ponoć oddaną mu opiekunkę, że jego żona poważnie rozważ złożenie pozwu rozwodowego. Może właśnie owa opiekunka pomogłaby mu odzyskać wigor na kilka godzin potrzebnych na przesłuchanie go jako oskarżonego?