Jako człowiek obcujący na co dzień z politycznym słuszniactwem (political correctness) pragnę gorąco i stanowczo zaprotestować przeciwko coraz, niestety, częstszemu określaniu postępowania wiernych zasadom swojej wiary muzułmanów mianem zamachowców lub terrorystów.

Używanie tych nieadekwatnych słów jest skrajnym przejawem braku tolerancji, islamofobii, ksenofobii, zaściankowości, wstecznictwa i świadczy wyłącznie o złej woli osób, które nie potrafią bądź nie chcą zrozumieć, że mamy do czynienia z innym niż te, do których przywykliśmy w zgnuśniałej Europie, sposobami odważnego oraz bezkompromisowego wyrażania poglądów na świat. Zamiast patrzeć z wyrozumiałością, a jeszcze lepiej z aprobatą na realizujących swoje szlachetne zasady religijne imigrantów i uchodźców z krajów islamskich, nazywamy ich zbrodniarzami, co może im sprawić niezasłużoną przykrość.

Cały postępowy świat powinien wstydzić się takiego bezdusznego traktowania ludzi, którzy po prostu myślą i czują inaczej niż on. Gdzie jak gdzie, ale właśnie w kolebce tolerancji dla odmiennych wartości i norm, jaką jest od dawna zachodnia Europa, mają oni prawo oczekiwać pełnego zrozumienia, skoro nie robią nic złego, wręcz przeciwnie: wzbogacają nasze nieco już skostniałe tradycje, poszerzają horyzonty moralne, twórczo pomagają budować wielokulturowość w epoce postprawdy.

Jako herold politycznego słuszniactwa wzywam więc wszystkich, którym jest ono drogie, aby wychwytywali oraz publicznie piętnowali wszelkie przejawy nietolerancji, wyrażające się w obrażaniu muzułmańskich gości, bo inaczej mogą się oni na nas obrazić i wrócić do siebie. A tego byśmy przecież nie chcieli, prawda politpoprawni towarzysze?