Jadąc autobusem czy tramwajem, stojąc na przystanku, idąc ulicą, przechodząc przez uczelniany korytarz jestem mimowolnym świadkiem rozmów toczonych przez młodych ludzi. Nie wsłuchuję się w ich treść, ale większość z nich ma wiele wspólnych cech. I nie chodzi mi bynajmniej o nadużywanie wulgaryzmów, popełnianie elementarnych błędów gramatycznych, czy widoczne (a raczej słyszalne) kłopoty ze składnią.

Jest znacznie gorzej. Polscy gimnazjaliści, licealiści, a nawet studenci mają zasadnicze problemy z przekazem myśli i to nawet takich, które trudno byłoby przy najlepszej woli nazwać skomplikowanymi. Nie potrafią poprawnie i logicznie budować zdań, ciągle urywa im się wątek, a zasób używanych słów nie przekracza 100, no może 150.

Pewnie i za ich pomocą dałoby się skonstruować całkiem rozsądną opowieść, ale do tego potrzebna jest minimalna znajomość reguł poprawnej polszczyzny. O niej nie ma zaś co marzyć, kiedy słyszy się potworne dukanie, gęsto przeplatane przerywnikami w rodzaju: "no wiesz", "i tak dalej", "no i ten", "rozumiesz", żeby już nie wspomnieć popularnego wulgaryzmu na literę "k".
    
Mam pełną świadomość tego, że żyjemy w epoce, której werbalnym, a także myślowym znamieniem jest nadmierna skrótowość i tendencja do szybkiej zmiany wątku rozmowy, przeskakiwania z tematu na temat, urywania rozpoczętego zdania. Jestem tego świadkiem podczas egzaminów, kiedy widzę, że student ma pewną wiedzę, ale nie umie jej przekazać z powodu ogromnych kłopotów z giętkością języka. Nieco lepiej jest na seminariach, na których proszę ich uczestników o to, aby zwracali uwagę nie tylko na treść, ale również na formę swoich wypowiedzi. Ale to są Himalaje elokwencji w stosunku do depresji, jaką stanowią przypadki opisane w poprzednich akapitach.

Często zastanawiam się, czy młodzi ludzie w ogóle wiedzą, co do siebie mówią i co słyszą od interlokutorów. Ciekawi mnie też, jak komunikują się z rodzicami, a zwłaszcza z dziadkami, którzy umieją jeszcze pięknie mówić po polsku. Może już lepiej byłoby, gdyby zamiast uprawiać takie niechlujstwo językowe, pisali do siebie pozbawione pustych wyrażeń esemesy, oczywiście pod warunkiem, że nie będą one nazbyt krótkie?
Jestem pewien, że ta nieumiejętność używania języka w logiczny i rozsądny sposób ma swoje źródła m.in. w coraz rzadszym sięganiu po dobrą książkę, niezdolności do skupienia się na średniej długości tekście publicystycznym w gazecie, oglądaniu filmów, w których warstwa słowna jest tylko mało istotnym dodatkiem do przekazu wizualnego. Z pewnością nie słyszą też pięknie mówiących po polsku własnych rodziców, a nawet nauczycieli.

A najgorsze, że chyba nie ma na to rady.