Nie zapomnijmy o męczennikach, bo to dzięki nim jesteśmy wolni. Idąc 1 i 2 listopada na cmentarze zapalmy Znicz Pamięci wszystkim naszym rodakom, którzy zginęli na Kresach Wschodnich tylko dlatego, że byli Polakami.

Nie zapomnijmy o męczennikach, bo to dzięki nim jesteśmy wolni. Idąc 1 i 2 listopada na cmentarze zapalmy Znicz Pamięci wszystkim naszym rodakom, którzy zginęli na Kresach Wschodnich tylko dlatego, że byli Polakami.
zdj. ilustracyjne /Radek Pietruszka /PAP

W poprzedni felietonie pt. "Wołyń" przypomina męczeństwo polskich duchownych”pisałem o rzymskokatolickich duchownych z Kresów Wschodnich Drugiej RP, którzy w latach 1939 - 1946 ponieśli śmierć męczeńską z rąk oprawców z Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Powstańczej Armii. 

Choć w bestialski sposób zamordowano wówczas ponad stu księży, sióstr zakonnych i kleryków, to jednak Kościół katolicki w Polsce nie podejmuje działań, aby wynieść ich na ołtarze. Głównie dlatego, aby nie drażnić władz Ukrainy i Cerkwi greckokatolickiej. Niestety również i w tej sprawie zwycięża tzw. "poprawność polityczna".

Wyjątek stanowi sprawa o. Ludwika Wrodarczyka ze zgromadzenia misjonarzy oblatów, którego proces beatyfikacyjny kilka lat temu rozpoczęła archidiecezja katowicka. Ów kapłan urodził się w 1907 r. w rodzinie górniczej w Radzionkowie koło Bytomia na Górnym Śląsku. Po święceniach kapłańskich, które przyjął w Obrze w Wielkopolsce, posługę duszpasterską pełnił w różnych częściach kraju. Został mianowany proboszczem w Okopach na Wołyniu. Byli parafianie na stronie internetowej tak go wspominają: "Był kapłanem z powołania. Żył sprawami Kościoła i niósł wszelką pomoc swoim parafianom. O każdej porze dnia i nocy można go było spotkać spieszącego do chorego z lekarstwami lub Ostatnim Namaszczeniem. Śledząc jego posługę kapłańską możemy się dopatrzyć we wszystkim naśladowania Chrystusa."

Poniósł śmierć męczeńską w grudniu 1943 r. Są różne wersje jego śmierci, ale wszystkie sprowadzają się do tego, że został zamordowany w straszliwie okrutny sposób. Przytaczam tę wersję, którą podaje współbrat zamęczonego kapłana, o. Augustyn Miodek: "6 grudnia, w dzień św. Mikołaja bandyci ukraińscy rozpoczęli swój morderczy pochód ku Borowskim Budkom, Dołhani i Okopom. Ludzie uciekali w stronę lasu, pierwsze domy płonęły. O. Ludwik dobrowolnie postanowił udać się z probostwa do kościoła, by chronić tabernakulum. Tam ostatni raz w życiu uklęknął i modlił się, i na klęczkach wyczekiwał swoich oprawców, aż przyjdą go pojmać. Barbarzyńcy wpadli do kościoła, dopadli go klęczącego na stopniach ołtarza. Na jego oczach zamordowali dwie kobiety -18-letnią Weronikę Kosińską i 90 letnią Łucję Skurzyńską - które prosiły ich o darowanie mu życia. Został porwany przez morderców i męczony w różny sposób: był rozebrany do naga, chłostany, nakłuwany igłami i przysmażano mu stopy gorącymi żelazami."

Konał przez wiele godzin. Na koniec tych tortur według jednych świadków wyrwano mu serce, według innych przywiązano go do kloca drzewa na koźle i przerżnięto piłą do cięcia drzewa. Miejsce jego pochówku do dziś nie jest znane. Wieś Okopy banderowcy z UPA spalili, ale mieszkających tam polskich chłopów wymordowali. 

Świat o tych męczennikach nie chce pamiętać. My jednak o nich nigdy nie zapomnijmy, bo to dzięki nim jesteśmy wolni. Idąc 1 i 2 listopada na cmentarze zapalmy Znicz Pamięci wszystkim naszym rodakom, którzy zginęli na Kresach Wschodnich tylko dlatego, że byli Polakami.