Decyzja prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza i władz uniwersyteckich jest kijem wsadzonym w mrowisko. Tym bardziej, że dzieje się to w 100. rocznicę powstania Orląt Lwowskich, które dla wielu mieszkańców Dolnego Śląska, wywodzących się z Kresów, mają ogromne znaczenie. Dlaczego swoich tablic nie ma wielu zasłużonych Polaków, którzy w XIX i XX studiowali we Wrocławiu, a funduje się tablicę komuś, kto opowiedział się przeciwko Polsce?

Dwa dni temu odchodzący prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz odsłonił w budynku rektoratu Uniwersytetu Wrocławskiego tablicę dedykowaną byłemu studentowi tej uczelni, hrabiemu Romanowi Szeptyckiemu. Wydarzenie to, któremu towarzyszyła obecność władz uczelnianych i Cerkwi greckokatolickiej, wywołało protesty ze strony środowisk kresowych i patriotycznych.  

Hrabia ów był bowiem, która źle zapisała się w historii Lwowa i Kresów Wschodnich. Jego dziadkiem był pisarz Aleksander Fredro, a bratem generał Stanisław Szeptycki, który w 1922 roku przejmował w imieniu władz polskich Górny Śląsk. Z kolei jego bratanek, kleryk rzymskokatolicki i oficer rezerwy WP, zginął w Katyniu. Była to więc rodzina polskich patriotów. Jednak Roman po odbyciu studiów w Krakowie i Wrocławiu podjął decyzję przejścia z obrządku łacińskiego na greckokatolicki, co w ówczesnych realiach jednoznaczne było z wyborem narodowości ukraińskiej.

Następnie wstąpił do zakonu, przyjmując imię Andrzej. Po święceniach kapłańskich bardzo szybko, dzięki koligacjom rodzinnym, został greckokatolickim biskupem Stanisławowa, a w 1900 roku arcybiskupem Lwowa. W ciągu 45-letniej posługi biskupiej dał się poznać jako gorliwy duszpasterz. Jego tragedią były jednak fatalne decyzje polityczne. Można go zrozumieć, że w 1918 r. wraz księciem Wilhelmem Habsburgiem, zwanym "Wasylem Wyszywanym", próbował utworzyć niepodległe państwo ukraińskie. Jednak przymykanie oczu w okresie międzywojennym na konszachty Cerkwi z banderowcami, którzy dokonywali akcji terrorystycznych, było poważnym błędem. Nawiasem mówić, tej postawie metropolity zdecydowanie sprzeciwiał się biskup stanisławowski Grzegorz Chomyszyn.

Jeszcze większym błędem Szeptyckiego było poparcie dla Adolfa Hitlera i wojsk niemieckich, które w lipcu 1941 r. wraz z ukraińskimi kolaborantami, wkroczyły do Lwowa. Arcybiskup wydał w tej sprawie odezwę do wiernych. Jeden z kronikarzy tak to opisał: "Metropolita Szeptycki, zarządził modły dziękczynne we wszystkich cerkwiach archidiecezji w niedzielę 6 lipca 1941 r. za wyzwolenie Ukrainy i w intencji zwycięskiej hitlerowskiej armii. Sam takie nabożeństwo odprawił w katedrze św. Jura we Lwowie o godz. 10. Z kolei, gdy Niemcy zdobyli Kijów, wysłał nawet gratulacje do Hitlera."

Fatalną decyzją było też poparcie dla krwawej Dywizji SS "Galizien", która 23 kwietnia 1943 roku świętowała swoje powstanie w katedrze greckokatolickiej. Na liturgii obecne były także władze niemieckie. A działo się to w chwili, gdy Niemcy z SS, wspierani przez policję ukraińską, dokonywali masowych mordów na Żydach. Szeptycki mianował też kilkunastu księży unickich kapelanami SS. Duchowni ci, choć winni bronić ludzkiego życia, to nie reagowali, gdy ich "owieczki" wyrzynały bezbronne polskie wioski. Z kolei zachowane do dziś zdjęcia z mszy polowych, na których krzyż otoczony jest swastykami i znakami SS, szokują do dziś. Prawdziwą tragedią było też "kapelaństwo" w UPA niektórych księży greckokatolickich, którzy nie tylko święcili narzędzia zbrodni i do mordów zachęcali, ale i mordami tymi wręcz kierowali. Takie drastyczne przypadki miały miejsce m.in. w Korościatynie i Kutach. 

Na szczęście nie wszyscy księża uniccy ulegali temu zaczadzeniu. Byli bowiem tacy, którzy pomagali Polakom i płacili za to wysoką cenę. Wspomnieć trzeba też brata metropolity, o. Klemensa Szeptyckiego, który w swoim klasztorze ukrywał żydowskie dzieci, w tym Daniela Rotfelda, późniejszego polskiego ministra.

Co do ludobójstwa dokonanego przez UPA, to postawa metropolity też była wątpliwa. Próbował on wprawdzie przeciwstawić się temu, ale jego list pasterski "Nie zabijaj" z założenia nie mógł odnieść żadnego skutku. List ten był bowiem długim wykładem teologicznym, którego wierni kompletnie nie rozumieli. Co więcej, w liście tym ani razu nie padły słowa o mordowanych Żydach i Polakach. Z kolei rozdział pt. "Zabójstwo brata współobywatela" nacjonaliści ukraińscy, w tym także niektórzy duchowni, od razu tłumaczyli, że takim bratem, którego nie wolno zabijać, nie jest z pewnością ani Żyd, ani Lach. Mordy na Polakach metropolita potępił dopiero w połowie 1944 r., a więc dopiero po wycofania się Niemców. Popełnij wtedy nowy błąd, wysyłając kolejny list hołdowniczy, tym razem do Józefa Stalina, Któremu dziękował za przyłączenie Lwowa i Kresów do ZSRR. Nic to jednak nie dało, bo Sowieci wkrótce rozbili struktury Cerkwi i uwięzili jej biskupów, wykorzystując jako pretekst kolaborację z Niemcami.

Metropolita zmarł w listopadzie 1944 r., w wieku 79 lat. Na pogrzebie, rzecz znamienna, obecna była kompania Armii Czerwonej. Umierając, był świadkiem katastrofy swoich planów politycznych. Szokujące jest to, jego postawa w czasie wojny nie przeszkadza obecnym władzom obrządku starać się- uwagę! - o beatyfikację metropolity. Nawiasem mówiąc, prymas Stefan Wyszyński dwukrotnie temu się sprzeciwiał.

W tym kontekście decyzja prezydenta Rafała Dutkiewicza i władz uniwersyteckich jest kijem wsadzonym w mrowisko. Tym bardziej, że dzieje się to w 100. rocznicę powstania Orląt Lwowskich, które dla wielu mieszkańców Dolnego Śląska, wywodzących się z Kresów, ma ogromne znaczenie. Dlaczego więc pomija się polskich bohaterów, a upamiętnia się hitlerowskiego kolaboranta? Dlaczego swoich tablic nie ma wielu zasłużonych Polaków, którzy w XIX i XX studiowali na Uniwersytecie Wrocławskim, a funduje się tablice komuś, kto opowiedział się przeciwko Polsce.

Jak wspomniałem, są już protesty w tej sprawie. Mam nadzieję, że władze uczelniane ich nie zbagatelizują.