Chcemy wygrywać. Lubimy wygrywać. Wygrana ma dla nas bardzo dużą wartość. Jak dużą, przekonują wyniki badań psychologów z Uniwersytetu Yale. Okazuje się, że nawet prosta gra o niewielką stawkę angażuje niemal cały nasz mózg, znacznie więcej jego rejonów, niż do tej pory przypuszczano. Co więcej, na podstawie analizy aktywności tych różnych rejonów mózgu można odkryć, czy dana osoba wygrywa właśnie, czy przegrywa.

Oczywiście trudno się dziwić, ze mózg, odpowiedzialny za maksymalizację naszych szans na przetrwanie i przedłużenie gatunku, "zaangażowany" jest w sytuacjach kiedy chcemy pokazać, że "nasze na wierzchu". Do tej pory jednak wydawało się, że nasza wygrana, czy przegrana w konkretnej sytuacji głaszcze lub chłoszcze co najwyżej struktury mózgu odpowiadające za odczuwanie satysfakcji lub lęku. Teraz okazuje się, że samo zdobycie nagrody i uniknięcie nieprzyjemnych konsekwencji to nie wszystko. Wygrana to coś więcej.

Uczestnicy eksperymentu, opisanego właśnie w czasopiśmie "Nature", grali w "papier, kamień, nożyce". Naukowcy obserwowali reakcje ich mózgu przy pomocy zaawansowanej aparatury funkcjonalnego rezonansu magnetycznego. Dzięki niej można zauważyć zmiany ukrwienia poszczególnych struktur mózgu, związane ze zmianami ich aktywności. Okazało się, że sukces i porażkę odbierają niemal wszystkie rejony mózgu, analiza aktywności dowolnego z nich pozwala ustalić, czy danej osobie udało się właśnie wygrać, czy nie.

Jeśli mózg tak silnie odczuwa skutki naszych sukcesów i porażek, czyż nie wypada równie kompleksowo wykorzystać go do próby odniesienia wyborczej wygranej? Chodzi mi o wyborczą wygraną obywateli, nie polityków, związaną z szansą stworzenia lepszych warunków dla rozwoju kraju. Tak, przyznaję, rzeczywiście uważam, że wygrana to w tym przypadku sprawa lepszej przyszłości nas wszystkich, nie "ciepłej wody tu i teraz". Jeśli tak, pozwalam sobie zasugerować, by iść na wybory i przy tej okazji ruszyć głową. Nie pozwólmy, by naszym wyborem rządziły tylko układy nagrody i kary w naszym mózgu. Nie głosujmy tylko dla taniego zadowolenia z powodu dokuczenia innym, nie głosujmy też tylko ze strachu. Stać nas na więcej. Stać nas na analizę ostatnich lat, przypomnienie sobie jak naprawdę było, kto co mówił, co obiecywał, co robił, za co odpowiadał.

Jeśli narzekamy na styl kampanii, na wszechobecny PR, na półprawdy i jawne manipulacje, na "narracje" przykrywające fakty, sprawdźmy najpierw, na co my sami dajemy sie nabrać. Przypomnijmy sobie, co kiedyś myśleliśmy, komu ufaliśmy, co nam obiecywano i czym tłumaczono, że w końcu się nie udało. Stan polskiej polityki to także odbicie naszej obywatelskiej bierności i intelektualnego lenistwa.

Jeśli nie chce nam się porównać, co kto mówił kiedyś, a co teraz, czego możemy się spodziewać? W internecie można już znaleźć niemal wszystko, pełne archiwum życia publicznego ostatnich lat. To od nas zależy, gdzie szukamy informacji, w jakich dyskusjach uczestniczymy, czyich argumentów słuchamy i jakie argumenty mamy do zaproponowania innym.

Wyborca, który myśli, posługuje się logiką i nie toleruje odwracania kota ogonem powinien być postrachem polityków, powinien im pokazać, że nie da się nabrać, powinien wymusić szacunek, który mu się należy. Najbliższa okazja już 9 października.