Wygląda na to, że konserwatyzmu sobie człowiek nie wybiera, konserwatystą człowiek się rodzi. Najnowsze badania naukowców z Uniwersytetu Nebraski w Lincoln przynoszą kolejne dowody na to, że nasze fundamentalne przekonania polityczne mogą mieć silne uwarunkowania biologiczne. Ich zdaniem, konserwatystów można odróżnić od liberałów po tym, że częściej i silniej odczuwają obrzydzenie. Innymi słowy, liberałom znacznie trudniej coś obrzydzić.

Naukowcy z Uniwersytetu Nebraski już od lat zajmują się tematem biologicznych uwarunkowań naszej przynależności do konkretnego miejsca politycznego spektrum. Wiele publikują i z czasem coraz bardziej przekonują opinię publiczną, że poglądy można nie tyle wyssać z mlekiem matki, ile odziedziczyć w genach. Wciąż jednak nie do końca jasne jest, w jaki sposób owe geny prowadzą nas do opowiedzenia się w debacie publicznej po którejś ze stron barykady. Najnowsze wyniki badań podrzucają nam tu kolejny temat do zastanowienia.

Tym razem w eksperymentach uczestniczyło 27 kobiet i 23 mężczyzn. Badano reakcje ich organizmu na pokazywane im przyjemne i bardzo nieprzyjemne obrazki. Poddawano między innymi testom przewodnictwa elektrycznego skóry, które podobnie, jak w przypadku wykrywacza kłamstw dobrze sprawdzają się przy monitorowaniu stanu emocjonalnego. Zadawano im także szereg pytań, zmierzających do ustalenia, czy ich poglądy polityczne są konserwatywne, czy liberalne.

Okazało się, że konserwatyści znacznie silniej, niż liberałowie reagowali na obrzydliwe zdjęcia. Obrazki osób jedzących robaki, pokrwawionych, czy śmiertelnie wychudzonych, wywoływały u nich wyraźnie większy dyskomfort. To sugeruje, że przyczyny, dla których opowiadają się za takimi, czy innymi rozwiązaniami w życiu społecznym tkwią w nich głębiej, niż przypuszczamy. Eksperci nauk politycznych z Nebraski zastrzegają w czasopiśmie "Public Library of Science One", że nie należy wprost interpretować tych wyników jako dowodu na to, że biologia w pełni kształtuje naszą świadomość, trudno jednak jej roli nie zauważać.

Gdyby zapytać każdego z nas, na jakiej podstawie prezentujemy takie a nie inne stanowisko polityczne, za żadną cenę nie przyznalibyśmy, że decyduje o tym cokolwiek innego, niż nasze dogłębne i obiektywne przemyślenia. Opowiadamy się bowiem za tym, co uważamy za lepsze, bardziej dopasowane do naszych potrzeb, czy wręcz słuszne, a czasem nawet... jeszcze słuszniejsze. Uważamy się za osoby myślące racjonalnie, reagujące na otaczające nas zjawiska zgodnie ze zdrowym rozsądkiem, jakże moglibyśmy zaakceptować myśl, że rządzi nami jakaś pierwotna podświadomość. A jednak. Kto wie, może zdając sobie z tego sprawę będziemy potrafili łatwiej zaakceptować dzielące nas różnice i zmniejszyć nieco frustrację związaną z faktem, że "oni" niczego nie rozumieją.

Mam wrażenie, że w nowoczesnym społeczeństwie, w erze postpolityki możemy realnie zastanawiać się też nad... odwrotną zależnością. Czyż przekonania polityczne, które prezentujemy, bądź chcemy prezentować, nie wywierają istotnego wpływu na nasz sposób postrzegania rzeczywistości? Czyż to czym się brzydzimy, a co jesteśmy skłonni uzasadnić i usprawiedliwić nie ma bezpośredniego związku ze stroną politycznej barykady po której się znaleźliśmy. Opowiadam się niniejszym za nieskrępowanym prawem do... obrzydzenia. Za prawem do odczuwania obrzydzenia i nie tłumienia w sobie tego odczucia. Płynące z głębi naszej podświadomości obrzydzenie może czasem uratować przed śmiercią nasz... zdrowy rozsądek.