Nie będę ukrywał, że uważam się za feministę. Nie od dziś powtarzam, że kobiety są przeważnie nie tylko piękniejsze, ale i mądrzejsze od mężczyzn. Nie mogę równocześnie zaprzeczać, że mało kto denerwuje mnie tak bardzo, jak feministki. One też uważają kobiety za mądrzejsze od mężczyzn, co najwyżej zżymają się, gdy za często mówi się o tym pięknie. Co więc nas dzieli? Cóż, od dawna jestem przekonany, że działalność feministek nie ma obecnie nic wspólnego z interesem kobiet.

Dowodów na potwierdzenie tej tezy można przytoczyć wiele, o niektórych z nich miałem okazję już pisać. Teraz jednak pojawia się kolejny i nie mogę go przegapić. Tym razem chodzi o wspieranie równości w dostępie na kierunki techniczne wyższych uczelni. Oczywiście nie ma tu w praktyce żadnych ograniczeń, jak to jednak zwykle w przypadku inicjatyw o zabarwieniu feministycznym bywa, przedstawia się to jako walkę z dyskryminacją.

Faktem jest, że kobiety rzadziej niż mężczyźni wybierają kierunki ścisłe i inżynierskie. Faktem jest, że w czasach, kiedy postęp techniczny jest wyznacznikiem postępu kraju w ogóle, dobrze byłoby jak najwięcej kobiet do tych kierunków zachęcić. Tyle, że pretekst w postaci twierdzeń o potrzebie przełamywania "stereotypu płci i podziałów zainteresowań na obszary typowo męskie i typowo kobiece" jest typową bzdurą, jakich mnóstwo chcą nam wcisnąć "postępowe" kręgi.

Te uwagi o "stereotypach" to cytat ze skądinąd sympatycznej strony internetowej inicjatywy "Dziewczyny na Politechniki!" nominowanej w tym roku do nagrody "Okulary Równości" w kategorii Prawa Kobiet i zwalczanie dyskryminacji z powodu płci. Nagroda przyznawana jest przez Fundację im. Izabeli Jarugi-Nowackiej. Tegoroczne rozstrzygnięcie już jutro.

Życząc, choć nie wróżąc "Dziewczynom na Politechniki" nagrody (bo mają wśród konkurencji prawdziwe tuzy feminizmu) spieszę jednak donieść, że cały "równościowy" charakter tego przedsięwzięcia jest chybiony. Dowiedli tego (zapewne ku swemu własnemu zaskoczeniu) badacze z University of Pittsburgh i University of Michigan. Ich doniesienia w tej sprawie publikuje w najnowszym numerze czasopismo "Psychological Science".

Ich badania pokazały, że kobiety nie spieszą się na kierunki STEM (science, technology, engineering, mathematics) wcale nie dlatego, że ktoś im broni lub mają mniej zdolności, ale właśnie dlatego, że mają ich... więcej. Inaczej mówiąc, kobiety mają większą, niż mężczyźni liczbę możliwych ścieżek kariery i nawet jeśli mają matematyczne zdolności, nie muszą się nimi kierować.

O co w praktyce chodzi? O zdolności językowe i komunikacyjne. Okazuje się, że kobiety mają przeciętnie zdecydowanie większe zdolności wysławiania i komunikacji, niż mężczyźni o porównywalnych zdolnościach matematycznych. Jeśli więc ktoś pada tu ofiarą ograniczeń, to właśnie mężczyźni. Różnice w wyborze drogi życiowej są skutkiem naturalnej różnicy w kombinacji cech i zdolności kobiet i mężczyzn, które do tego wyboru prowadzą, a nie żadnej dyskryminacji.

Autorzy badań przyznają, że w ostatnich latach na projektowanie i tworzenie programów interwencyjnych, zmierzających do "wyrównania szans" w staraniach kobiet o karierę w naukach ścisłych i inżynierskich przeznaczono w USA znaczące środki. Teraz wygląda na to, że opierano te programy na nie do końca prawdziwych założeniach. Trzymając kciuki za powodzenie programu "Dziewczyny na Politechniki!" i licząc na to, że ewentualne środki na zachętę dla pań, by swoimi zdolnościami wsparły technologiczny postęp kraju nie zostaną zmarnowane, apeluje do feministek, by raczyły się od takich programów odczepić.