W natłoku tematów ważnych, bardzo ważnych i umiarkowanie ważnych nie mieliśmy ostatnio czasu zajmować się sprawą rzeczywiście istotną, która wkrótce nam o sobie przypomni. Usłyszymy o niej zarówno w związku z negocjacjami górniczych związków zawodowych z rządem, jak i odgłosami z Brukseli, że bez względu na pandemię koronawirusa odejścia od Europejskiego Zielonego Ładu nie będzie. Chodzi o to, co mamy zrobić z tym węglem. Jest okazja, by o tym napisać, bo akurat dziś naukowcy z Imperial College London opublikowali na łamach czasopisma "Joule" interesującą dla nas analizę. Ich wnioski mogą niektórych zaskoczyć. Uważają bowiem, że powinniśmy górnictwo utrzymać. Przynajmniej przez pewien czas. I na pewnych zasadach.

Zgodnie z Porozumieniem Paryskim, po to by utrzymać w tym stuleciu wzrost średniej temperatury na Ziemi poniżej 2 stopni Celsjusza, powinniśmy do 2050 roku osiągnąć klimatyczną neutralność. To ogólnie mówiąc oznacza albo całkowite zatrzymanie emisji CO2, albo wychwytywanie z atmosfery takiej samej ilości dwutlenku węgla, jaką się emituje. Osiągnięcie tego celu wymaga połączenia instalacji wytwarzających energię w sposób zrównoważony, głównie wykorzystujących promieniowanie słoneczne i wiatr, z instalacjami przechwytującymi CO2 ze spalin lub bezpośrednio z atmosfery i umożliwiającymi trwałe przechowywanie go, choćby pod ziemią.

Autorzy pracy, pod kierunkiem dr Piery Patrizio i prof. Nialla Mac Dowella z Centre for Environmental Policy w ICL przeanalizowali sytuację w trzech krajach, które w różnym stopniu są uzależnione od węgla i mają różny poziom problemów związanych z przechodzeniem na gospodarkę zeroemisyjną, w Hiszpanii, Polsce i Wielkiej Brytanii. Ich zdaniem przy odchodzeniu od gospodarki opartej na węglu poszczególne państwa powinny brać pod uwagę nie tylko koszty technologiczne, ale i społeczne. W swoim artykule przekonują, że nie ma tu rozwiązania, które jest równie dobre dla wszystkich. Ich twierdzenia nie zmieniają oczywiście losów wszechświata, powtarzają je od lat zwolennicy racjonalnych, a nie pięknoduchowskich działań na rzecz środowiska. Warto jednak rzucić okiem na to, co - i dlaczego - zwłaszcza w naszym przypadku sugerują. Bo ich punkt widzenia jakoś tak ostatnio w naukowych publikacjach mało się przebija. 

Zdaniem autorów, analizy rozwiązań korzystnych z punktu widzenia różnych krajów nadmiernie koncentrują się na kosztach technologicznych, w znacznie mniejszym stopniu zwracają uwagę na bieżącą sytuację ekonomiczną i lokalne uwarunkowania przemysłowe, które w konsekwencji mogą mieć kluczowe znaczenie dla kosztów społecznych. "Przejście do gospodarki zeroemisyjnej powinno być nie tylko technicznie i finansowo wykonalne, ale i społecznie sprawiedliwe, nie powinno prowadzić do regresywnych skutków związanych z niekorzystnymi zmianami na rynku pracy" - podkreśla dr Piera Patrizio. "Jeśli poszczególne kraje nie wezmą pod uwagę ich indywidualnej sytuacji, możliwości zarówno technologicznych, jak dotyczących siły roboczej, ryzykują, że energetyczna transformacja doprowadzi u nich do pogłębienia podziałów społecznych, które niekorzystnie wpłyną zarówno na tempo wzrostu i produktywność, jak i na nastroje i więzi społeczne" - dodaje prof. Niall Mac Dowell. I trudno się z nim nie zgodzić.

Co więc proponują? Uznają, że Polska, która niemal w 80 proc. uzależniona jest od energii z węgla, która nie ma równocześnie własnego doświadczenia w wykorzystywaniu energii słonecznej, nie ma szans przebranżowienia tak wielkiej rzeszy górników i przestawienia się na fotowoltaikę, bez ryzyka poważnych napięć społecznych. Wpływ na strukturę zatrudnienia będzie po prostu zbyt duży. Dlatego twierdzą, że Polska powinna utrzymać energetyką węglową, opierając działania na rzecz zmniejszenia emisji na technikach CCS (carbon capture and storage), czyli po prostu wychwytywania i składowania dwutlenku węgla w sposób, który będzie nieszkodliwy dla środowiska. Tu oczywiście pojawia się pytanie, jak ową procedurę CCS realizować. I tu gotowych odpowiedzi też nie ma.

Hiszpania ma łatwiej, bowiem znacznie bogatsze od naszych doświadczenia w dziedzinie pozyskiwania energii ze źródeł słonecznych i wiatrowych pozwalają przy znacznie mniejszych nakładach i kosztach społecznych zwiększać ich udział w energetycznym miksie. Wielka Brytania ma z kolei duże możliwości rozbudowy morskich ferm wiatrowych, jednak dla podtrzymania bezpieczeństwa energetycznego musi stawiać na rozwój technologii CCS w odniesieniu do energetyki tradycyjnej.

Zwracam na ten artykuł uwagę nie dlatego, bym chciał przekonywać kogokolwiek do konkretnych rozwiązań. Tu potrzeba ekspertów. Chcę jednak, byśmy sobie przypomnieli, że problem z transformacją energetyczną realnie przed nami stoi. I byłoby naprawdę najlepiej, byśmy spróbowali się możliwie wspólnie i racjonalnie z nim zmierzyć. Minęły wybory, od rządzących i opozycji oczekuję teraz więcej, niż tylko woli uspokojenia lub zaognienia ewentualnych górniczych protestów. Mamy prawo zobaczyć wolę minimalnej choćby współpracy w sprawie, która może zdeterminować nasze bezpieczeństwo, możliwości rozwoju i owszem dobrobyt, na wiele, wiele lat.

Działania na rzecz energetycznego uniezależnienia się od Rosji są cenne i pożądane. Dobrze, że zostały podjęte. Pora na kolejne kroki. To, że akurat naukowcy z ICL rozumieją nasz problem, przekonują, że uwzględnienie w transformacji czynników społecznych przyniesie realne pożytki i środowisku, i gospodarce, powinno politykom dodać nieco odwagi. Pilotażowy program tłoczenia CO2 do złóż węgla testowano kilkanaście lat temu właśnie w naszym kraju. Pora się natężyć i wymyślić coś lepszego.