Lewicowe ideologie nie pasują mi z bardzo wielu względów, ale po głębszym zastanowieniu mogę chyba stwierdzić, że najbardziej z powodu bezkompromisowego przekonania ich wyznawców o potrzebie zmiany świata za wszelką cenę. I nie chodzi mi tu nawet o argumenty za potrzebą zmian, z wieloma z nich trudno się nawet nie zgodzić, ale o ów rewolucyjny zapał i przekonanie, że bez ruszenia z posad bryły świata, nic dobrego nie może się wydarzyć. To właśnie sprawia, że lewica tak często pozostaje głucha i ślepa na uwagi, że może nie wszystkie jej recepty są słuszne, czy choćby najlepiej przemyślane, a niektóre z nich są kompletnie bez sensu. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów wydaje mi się upowszechnianie teorii jakoby mężczyźni i kobiety absolutnie niczym się od siebie nie różnili.

Ja doskonale rozumiem walkę o równe prawa wyborcze, prawa do awansu, równych zarobków, także prawo do swobodnego wyboru drogi życiowej, czy równego podziału obowiązków. Pod wszystkimi się podpisuję. Jestem w stanie dyskutować też o tym, czego otoczenie ma prawo i powinno od kobiet i mężczyzn oczekiwać. Nie mam jednak pojęcia, dlaczego dla realizacji słusznych równościowych postulatów trzeba wysuwać absurdalne argumenty o tym, że żeńskość i męskość są płynne, kształtowane kulturowo, nie biologicznie, a owego kształtowania za wszelką cenę trzeba się wystrzegać. To nie tylko sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, ale i - moim zdaniem - szkodliwe. Szkodliwe, bo zamiast ułatwić życie, może wielu osobom życie skomplikować.

Najnowszym przykładem związanych z tym kontrowersji jest opublikowany dwa tygodnie temu na łamach czasopisma "Developmental Cognitive Neuroscience" artykuł naukowców z New York University Langone. Grupa badaczy pod kierunkiem pani profesor Moriah Thomason stwierdza w nim, że różnice mózgu u dziewczynek i chłopców mają podłoże biologiczne i pojawiają się jeszcze w łonie matki. Autorzy pracy przeprowadzili nieinwazyjne badania obrazowe mózgu 118 dzieci w drugiej połowie ciąży i twierdzą, że odmienności struktury połączeń nerwowych już wtedy widać. Główną różnicą jest bardziej rozbudowana u dziewczynek sieć połączeń odległych rejonów mózgu. Co ciekawe mózg dziewczynki wydaje się przy tym już w okresie płodowym bardziej zdeterminowany, chłopcy wydają się bardziej podatni na ewentualne wpływy zewnętrzne.

Te wyniki natychmiast zyskały sobie status... kontrowersyjnych. Dlaczego? Ano dlatego, że stają w poprzek lansowanemu obecnie bardzo intensywnie przekonaniu, że nie tylko mózg kobiety niczym się od mózgu mężczyzny nie różni, ale w ogóle sama próba mówienia o takich różnicach jest przejawem seksizmu. A dokładnie neuroseksizmu, postawy o bardzo negatywnych, społecznych konsekwencjach. Guru mózgowych egalitarystów, profesor Gina Rippon, autorka głośnej książki "Gendered Brain" stwierdziła wprost, że te badania są przejawem agendy "poszukiwaczy różnic" a autorzy wyciągnęli nieuzasadnione wnioski. Nie nam laikom rozstrzygać spory neurobiologów, ale ja mam wrażenie, że różnic między kobietami i mężczyznami nie trzeba gorączkowo poszukiwać, większości z nas wydają się oczywiste, to raczej nowa lewica usilnie chce je zamazać.

I tu pojawia się pytanie, czemu właściwie miałoby to służyć. Dlaczego naturalne odmienności, jakie przecież znamy, cenimy, które nas do siebie przyciągają, które często wręcz kochamy, miałyby nie istnieć, miałyby być złudzeniem, miałyby wreszcie być owocem opresyjnego, stereotypowego wychowania. My mężczyźni jesteśmy od pań inni. A panie są inne od nas. I całe szczęście. Jeśli miałoby chodzić tylko o to, by nie twierdzić, że ktoś jest tu od kogoś lepszy, to proszę bardzo, nie mam problemu z deklaracją, że kobiety są mądrzejsze. Tak naprawdę, łatwo znaleźć na to dowody. Problem w tym, że najwyraźniej wcale nie chodzi o to, by brak różnic żeńskiego i męskiego mózgu miał prowadzić tylko do wniosku o potrzebie równych praw, obowiązków i możliwości. Lewica chce czegoś więcej. Owo coś konserwatyści w pewnym uproszczeniu nazywają przebieraniem chłopców w sukienki.

Moim zdaniem absurdalna teoria o tym, że człowiek rodzi się bezpłciowy i może sobie wybrać, co mu pasuje, jest potrzebna do podjęcia próby przechwycenia wychowania dzieci na jak najwcześniejszym etapie. Chodzi o przekonanie ich, by nie wahały się eksperymentować, kwestionować, podawać w wątpliwość. Oczywiście, podawać w wątpliwość wszystko... poza tym, co akurat lewica uzna za stosowne podać im jako objawioną prawdę. Jeśli nauczy się dzieci, że nawet to co mamy w majtkach może być przedmiotem debaty, praktycznie wszystko inne przestanie być stałe. W młodym wieku, który i tak wielu spraw nie ułatwia, przynajmniej część z nich będzie można przekonać do wszystkiego. Nawet jeśli przyjąłbym za prawdę, że w sprawach płci nie jesteśmy wszyscy tak jednoznacznie po przeciwnych stronach ustawieni, to jednak jestem przekonany, że dla przygniatającej większości z nas lepiej znaleźć się w jednej z dwóch przegródek. To szansa na szczęśliwsze życie. Młodzi ludzie zasługują na tę szansę. Tak jak zasługują na zrozumienie, jeśli kiedyś wybiorą inaczej.

I powtarzam raz jeszcze, do walki o równość praw i możliwości nie trzeba różnic płci zamazywać. Wystarczy je rozumieć i zdając sobie z nich sprawę, wykorzystywać indywidualne, mocne strony każdego i każdej z nas. I zachowywać się przyzwoicie. To czy owe mocne strony będą stereotypowe, czy nie, nie powinno mieć chyba większego znaczenia. Byle dla samych zainteresowanych były najbardziej naturalne.