Jeśli wydawało nam się wcześniej, że w polskiej polityce wszystko jest już ustalone, zabetonowane i z góry oczywiste, być może będziemy musieli przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której nic nie jest pewne, czarne, albo białe, czyny i rozmowy nawet z pozoru spisane, mogą zmieniać swe znaczenie i wymowę. Pewne pozostaje w zasadzie tylko jedno, "nasze" dobre intencje i złowrogie "ich". Takie moim zdaniem może być wytłumaczenie kakofonii sygnałów, która w sprawie uchodźców płynie z Platformy Obywatelskiej. Im mętniej bowiem, tym lepiej.

Jeśli wydawało nam się wcześniej, że w polskiej polityce wszystko jest już ustalone, zabetonowane i z góry oczywiste, być może będziemy musieli przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której nic nie jest pewne, czarne, albo białe, czyny i rozmowy nawet z pozoru spisane, mogą zmieniać swe znaczenie i wymowę. Pewne pozostaje w zasadzie tylko jedno, "nasze" dobre intencje i złowrogie "ich". Takie moim zdaniem może być wytłumaczenie kakofonii sygnałów, która w sprawie uchodźców płynie z Platformy Obywatelskiej. Im mętniej bowiem, tym lepiej.
Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna i poseł PO Jacek Protas. /Tomasz Waszczuk /PAP

Jeszcze tydzień temu wydawało mi się, że Grzegorz Schetyna przytłoczony dość jednoznacznymi w tej sprawie sondażami zdecydował się zerwać z linią "refugees welcome" i zbliżyć się nieco do tego, co myślą na ten temat nie tylko w końcu PiS-owscy obywatele. To mogło pomóc PO zejść z linii strzału, gdyby Komisja Europejska zdecydowała się na podjęcie wobec Polski bardziej stanowczych działań. Ceną za osłabienie wrażenia jawnie antypolskiej działalności byłoby lekkie zdystansowanie się wobec oczekiwań europejskich sojuszników partii. Coś, co w sumie nam wszystkim mogłoby wyjść na dobre. Dziś już widać, że o żadnym dystansie wobec Komisji Europejskiej mowy być nie może, deklaracja "prezydenta Europy" z utęsknieniem wypatrywanego nad Wisłą przez niegdysiejszych podwładnych, nie zostawia co do tego żadnych wątpliwości.

O co więc chodzi? Czy rzeczywiście Grzegorz żartował, przejęzyczył się, miał na myśli co innego (niepotrzebne skreślić)? A może został przywołany do porządku przez bardziej przywiązane do poprzedniej narracji elity swej partii? Odpowiedź na to pytanie może nie mieć w sumie istotnego znaczenia. Chcąc bowiem, czy nie chcąc, świadomie lub przypadkiem PO testuje właśnie na organizmie obywateli nowy etap swojej strategii istnienia i przetrwania, coś co nazwałbym właśnie zasadą nieoznaczoności PO.

Oryginalna zasada nieoznaczoności Heisenberga mówi o tym, że niemożliwy jest równoczesny, dokładny pomiar położenia i pędu cząstki. W pewnym przybliżeniu można powiedzieć, że zasada nieoznaczoności PO mówi o tym samym. Prawie. Po ostatnich wypowiedziach widać, że niemożliwe jest równoczesne i dokładne określenie, jakie jest stanowisko PO i ku czemu owo stanowisko zmierza. Niemożliwe jest też jednoznaczne ustalenie działań i intencji z przeszłości. Dotyczy to właśnie teraz sprawy uchodźców, ale spodziewam się, że pojawią się kolejne. Jesteśmy świadkami eksperymentu w dziedzinie nauk politycznych, zmierzającego do ustalenia, czy owa "nieokreśloność" wyjdzie PO na zdrowie. Inaczej mówiąc, byli długoletni rządzący, z nowo uplecionym wiankiem na głowie, wychodzą do swoich rzeczywistych i potencjalnych zwolenników z ogarkiem w jednej, świeczką w drugiej dłoni i pytają: "łykniecie"? Coś mi mówi, że już słyszę ten wyrywający się z milionów piersi głos: "łykniemy"!

Twórcy, którzy nie mają pretensji do Tuska o odebranie 50 procentowych kosztów uzyskania, młodzi i wykształceni, którzy nie wyobrażają sobie, by mogli nie pracować do 67. roku życia, celebryci, którzy nie mogą pojąć, jak można dawać rodzicom 500+ za nic, wreszcie ci, którzy bezinteresownie nie cieszą się "niezasłużonym" PiS-owskim, 4-procentowym wzrostem gospodarczym - wszyscy łykną. Można powiedzieć, że oni nawet łakną tej szansy, by kolejny raz łyknąć. Bo PiS, bo wstyd, bo Europa, bo Trybunał, bo sądy, bo Konstytucja...

Do tego dochodzi osobliwy syndrom sztokholmski odczuwany wobec Donalda Tuska, który choć kiedyś porwał, uwiódł i porzucił, to przecież zawsze może jeszcze wrócić i sprawić, że będzie jak było. Przyzwoitość nakazywałaby słowa o optymalnej opcji i konsekwencjach wobec Polski za nieprzyjęcie uchodźców uznać za ostateczny kres politycznej kariery byłego premiera nad Wisłą. Ale oczywiście niczego wykluczyć się nie da. Myślę, że on sam od dawna już o powrocie do Polski nie myśli, ale pochlebia mu, że tak wielu wciąż na to liczy. Im dłużej liczą, tym jemu przyjemniej.

W odróżnieniu od rozmazanej, brzęczącej z lewej, z prawej, z przodu lub z tyłu PO, Prawo i Sprawiedliwość wydaje się wręcz nadmiernie doprecyzowane. Kochaj albo rzuć. Wóz albo przewóz. O ile PO uprawia tylko i wyłącznie politykę, PiS wydaje się do uprawiania polityki niezdolne. Na nieprzyjaznym mu europejskim gruncie widać to szczególnie wyraźnie, ale w kraju nie jest inaczej. Poza kilkoma drzewno-aptekarskimi ukłonami pod adresem różnych lobby, PiS jest do bólu pryncypialny. To umacnia twardy elektorat, to budzi szacunek ludzi, dla których tak-tak i nie-nie także w polityce coś znaczy, to może nawet w dłuższej perspektywie dobrze Polsce robi, ale tu i teraz nie ułatwia buszowania w centrum. Bez choćby części centrum wygrać wyborów się tymczasem nie da. W ściganiu się na nieoznaczoność Prawo i Sprawiedliwość szans z PO nie ma, co pozostawia właściwie tylko jedną opcję, PiS musi Platformę na czymś przygwoździć... Siadamy w fotelu i czekamy. Będzie się działo?


(łł)