Plemienną walkę w polskiej polityce od 2005 roku napędzał konflikt Platformy Obywatelskiej z Prawem i Sprawiedliwością, w Sejmie i Senacie obecnej kadencji będą go rozdmuchiwać nowe siły, Lewica i Konfederacja. Nazwanie obu ugrupowań, z Włodzimierzem Czarzastym z jednej strony i Januszem Korwin-Mikkem z drugiej, świeżą krwią jest oczywiście bardzo dużą przenośnią, jednak znaczenie tych dwóch sił w naszym parlamencie będzie dla życia publicznego istotne, ważniejsze moim zdaniem niż sama liczba ich posłów, czy - w przypadku lewicy - senatorów.

Czeka nas jeszcze kilka miesięcy kampanii prezydenckiej, to pozwoli przez jakiś czas utrzymać polityczny nastrój bitewny, to wleje w nasze żyły jeszcze nieco politycznej adrenaliny. Potem jednak, jeśli lokator Pałacu Prezydenckiego się nie zmieni, moim zdaniem wejdziemy w okres apatii elektoratu, a dokładnie apatii dwóch elektoratów - Platformy Obywatelskiej i Zjednoczonej Prawicy. Elektoratów zmęczonych ciągłym starciem, jałową przepychanką, powtarzalną do bólu retoryką. Zmęczonych tym, że ich wizja świata i Polski nie chce się ziścić.

Skąd takie przypuszczenie? Jeśli chodzi o elektorat Platformy sprawa jest dość jasna, kolejna przegrana pogłębi wrażenie beznadziei nakręcane w tych środowiskach przez wszelkie możliwe, sprzyjające opozycji media. Jeśli Koalicja Obywatelska nie zdobędzie prezydentury, a w tej chwili jest to wciąż mniej niż bardziej prawdopodobne, nie będzie w stanie porwać swoich wyborców żadną nową ideą. Jest w Polsce - nad czym boleję, ale z czym muszę się pogodzić - liczna grupa rodaków, najczęściej związana właśnie z opozycją, która widzi jakąś osobliwą, masochistyczną satysfakcję w poniżaniu, ośmieszaniu i deprecjonowaniu własnej Ojczyzny i własnych - inaczej myślących - rodaków. Jeśli tej grupie ulubione gazety, telewizje i radia nie przedstawią bardziej optymistycznego obrazu, uda się w końcu na wewnętrzną emigrację. A taki optymistyczny obraz mógłby się w tym przekazie pojawić tylko po wyborczym zwycięstwie. Bez prezydentury takiego zwycięstwa nie będzie i nawet wynoszony nagle do szczytów partyjnej popularności Marszałek Senatu tego nie zmieni.

Ta apatia - nawet w wypadku wyborczego zwycięstwa Andrzeja Dudy - dotknie też znaczącą część elektoratu PiS. Dlaczego? Prawo i Sprawiedliwość wraz koalicjantami szło do wyborów 2015 roku pod hasłami dobrej zmiany, w które znaczna część wyborców wierzyła, których realizacji oczekiwała. Ta zmiana w bardzo wielu dziedzinach rzeczywiście nastąpiła, dla wielu wyborców okazała się pozytywna lub nawet bardzo pozytywna, gdzieś po drodze impet jednak wyhamował. I nie sposób nie zauważyć, w jak wielu dziedzinach postępu nie ma. Można dyskutować, ile da się zrobić w jednej kadencji, można tłumaczyć sobie, że przecież na wszystko pieniędzy nie wystarczy, ale to nastroju wyborcom nie poprawi. Nie sposób choćby nie zauważyć, że nadzieje na radykalne rozliczenie przeszłości się nie spełniły. Nie mówię przy tym o jakimś polowaniu na czarownice, ale w miarę racjonalnym rozróżnieniu dobra od zła. Moim zdaniem kluczowe znaczenie miały tu kłopoty z reformą wymiaru sprawiedliwości. TSUE zafrasowało się nad ryzykiem utraty zaufania do sądownictwa wśród obywateli pomijając to, że połowa z nich tego zaufania nie miała już od dawna. I środowiska tak uparcie broniące "wolnych sądów" nie mają tym obywatelom absolutnie nic do zaoferowania.

Rząd przyznał już, że idą gorsze czasy, gorączkowość poszukiwań pieniędzy w naszych kieszeniach sugeruje, że sytuacja może być jeszcze trudniejsza, niż nam się wydaje. Jeśli mogliśmy odnieść wrażenie, że zgłoszone wiosną obietnice, choćby Piątka Kaczyńskiego to swego rodzaju rekompensata za to, czego w innych dziedzinach, choćby sądownictwie, nie dało się zrobić, to teraz to wrażenie może być tylko silniejsze. Pytanie, skąd rząd weźmie na to wszystko pieniądze zadają sobie nie tylko ci, którzy liczą, że nie znajdzie, ale także ci, którzy trzymają zań kciuki. Ani jednym, ani drugim ta sytuacja humoru nie poprawia.

Na tym tle Lewica, nie tylko ta zasiedziała, pragmatyczna i kawiorowa, ale też ta jaskrawo neomarksistowska ma potencjał, by nas z tego letargu wyrywać. I myślę, że dyskusje z jej udziałem będą daleko bardziej inspirujące i owszem ekscytujące. Także w negatywnym tego słowa znaczeniu. Część przejmie na siebie i wyzeruje Konfederacja, ale większość spadnie na Zjednoczoną Prawicę. Bliskość socjalna i antypody ideologiczne stworzą tu wyjątkową mieszankę. Tu nudno nie będzie.

Co jeszcze? Nie warto wspominać o PSL. Ta partia - jak doskonale wiemy - do absolutnego mistrzostwa opanowała kompletną obrotowość i bezideowość. W wyborach tego roku na tej bazie odniosła swoje sukcesy i w podobny sposób zapewne będzie odnosić je nadal. Przyklei się tam, gdzie aktualnie będzie jej wygodnie. No chyba, że Władysław Kosiniak-Kamysz przejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich. Wtedy przyklei się jeszcze bardziej.

No dobrze, a co będzie, jeśli Andrzej Duda wybory prezydenckie przegra? Hmm. To już zupełnie inna historia...