Kiedy ponad półtora miesiąca temu w trybie nagłym wylatywałem do Rzymu, by relacjonować w RMF FM wydarzenia tuż po zaskakującej deklaracji papieża Benedykta XVI o abdykacji, nie wiedziałem oczywiście, do czego to niespodziewane wydarzenie doprowadzi. Nikt nie wiedział. Może poza samym papieżem, który genialnie przewidział, że jego decyzja umocni Kościół. Nowy papież, wybrany szybko i sprawnie już pokazał, że daje nową nadzieję. I chce ją dawać nie tylko wierzącym.

Ta nadzieja w naszych czasach ma znaczenie szczególne i papież Franciszek mówił o niej już w pierwszym przemówieniu, kiedy wzywał, by nie dać się pesymizmowi. Nie ma lepszej chwili, by pójść za jego sugestią, jak dające najwięcej nadziei Święta Wielkanocne. Święta przypadające w czasach trudnych, ale dające nam okazję, by się na chwilę zatrzymać, zastanowić, porozmawiać z bliskimi, a może i odwiedzić kogoś, z kim od dawna nie mieliśmy już kontaktu.

Żyjemy w kraju, który - delikatnie mówiąc - nie jest najlepiej zorganizowany. Mamy władze, które nie dotrzymują żadnych obietnic i sprawiają wrażenie, że interesuje je tylko powodzenie swoje i swoich kolegów. Tradycyjne wartości, do których większość z nas jest przyzwyczajona i w których widzimy podstawy budowy silnego i sprawiedliwego państwa, są na każdym kroku wyśmiewane przez osoby, z bliżej nieznanych powodów wciskane nam jako autorytety. "Ludzie kultury" gloryfikują chamstwo, "etycy" usprawiedliwiają podłość, "elity" wszelkiej maści wyzłośliwiają się na patriotyzm. Wszystko to nie skłania do optymizmu. Do tego jeszcze coś niepokojącego stało się z naszym językiem, z oceną faktów, z interpretacją dobra i zła.

Oczywiście, można patrzeć na to jako na znak czasu, konsekwencje postępującej modernizacji, globalizacji i czegoś tam jeszcze. Oczywiście, można zamknąć się w sobie, zwiesić ręce i powiedzieć sobie, że nic już nie ma sensu. Mam wrażenie, że ci, którzy ogłaszają, że nie jest im wszystko jedno chcieliby, aby wszystko jedno było inaczej niż oni myślącym. Jednak właśnie dlatego nie można "odpuścić", nie można milczeniem przyjmować prób wywrócenia kraju do góry nogami, ośmieszania tych, którzy deklarują przywiązanie do tradycji i gloryfikowania wszystkiego, co kontrowersyjne i prowokujące, nawet jeśli niczego sobą nie reprezentuje.

Mamy już chyba za sobą apogeum kampanii pod umownym hasłem niespędzania świąt z rodziną. Jakoś mniej już w prasie tekstów "młodych sfrustrowanych koniecznością odwiedzenia rodziców", zmęczonych rozmową, odpowiadaniem na pytania, jak im idzie w tym wielkim mieście, kiedy ślub, a kiedy dzieci. Skutki tej kampanii już jednak widać, być może coraz więcej osób rozumie więc, jak była fałszywa. Może coraz więcej "młodych zbuntowanych" orientuje się, że kluby czy znajomi na Facebooku nie dadzą im w święta radości. Może coraz mniej z nich ma pieniądze na wymarzone świąteczne wyjazdy do ciepłych krajów. Może widzą już, że w dobie kryzysu rodzinne święta po prostu wychodzą taniej.

Słowa papieża o tym, by nie dać się pesymizmowi przychodzą mi do głowy, gdy czytam kolejne doniesienia naukowców o dramatycznych skutkach samotności, o tym, jak wiele zdrowia odbiera nam depresja. Wiadomo o tym już naprawdę wiele. I wiadomo też, że leki czy terapeuci nie są sposobem na wszystko. W ciężkich czasach musimy trzymać się razem i rozmawiać ze sobą po ludzku. To strategia najbardziej efektywna i najlepiej sprawdzona. Dlatego takich Świąt, spędzonych RAZEM wszystkim nam życzę.