Cykl "od afery do dymisji" znacznie ostatnio przyspieszył. Wystarczy porównać sprawy Marszałka Sejmu i wiceministra sprawiedliwości, by przekonać się, że rządząca partia dostrzega przedwyborczy koszt afer i postanowiła gasić je coraz szybciej. Nawet za cenę ryzyka, że w ten sposób niektóre z tez opozycji uwiarygodni. Nie chcę tym razem wdawać się w ocenę jednej i drugiej sprawy, w żaden sposób ich nie porównuję, zauważam tylko, że PiS nie ma wrażenia, że jest teflonowe. I słusznie.

Sprawy lotów Marka Kuchcińskiego i internetowych aktywności Łukasza Piebiaka nie będą miały oczywiście żadnego wpływu na decyzje zagorzałych zwolenników Prawa i Sprawiedliwości czy totalnej opozycji - tu miejsca na przepływy nie ma i do wyborów nie będzie. Jest jednak grupa wyborców, którą to, co słyszą na temat działań wysokich przedstawicieli państwa, może w ogóle od urny wyborczej odciągnąć. Niezależnie od tego nawet, czy ktoś złamał prawo czy nie. Obie strony politycznego konfliktu walczą tymczasem właśnie o nich. 

Identyfikuje się tę grupę jako wyborców rozczarowanych rządami PO-PSL, którzy oczekiwali dobrej zmiany w całym mechanizmie działania państwa. Totalna opozycja od czterech lat przekonuje ich, że rządy PiS niczego dobrego nie przyniosły, że wszędzie tylko bezprawie i autorytaryzm, ale ponieważ mówi tak stale i praktycznie o wszystkim, co PiS robi, nie wydaje się to przekonujące. A jednak państwo wciąż nie działa tak, jakby chcieli. To, co ci wyborcy usłyszą w ostatnich tygodniach kampanii, co na świeżo pozostanie im w pamięci, może ich przekonać, że dostatecznie dobrej zmiany się nie doczekali. Nawet jeśli do obozu PO nie wrócą, mogą zostać w domu. PiS tymczasem wie, że ich potrzebuje.

Owszem, coraz szybsze dymisje mają sprawiać wrażenie, że standardy państwa pod rządami PiS są wyższe niż przedtem i nawet, jeśli coś się po drodze przydarzy, decyzje kadrowe zapadają stanowczo. Zapewne tak jest. Być może to nawet działa. Na znaczną część wyborców nawet na pewno. Motywem głównym wydaje mi się jednak chęć zdjęcia tych tematów z agendy. By nie zapadły w pamięć, by się nie utrwaliły. Ot, ucieczka do przodu. Przekonamy się, czy skuteczna.

Tak się bowiem składa, że nawet, jeśli wyborca usłyszy coś nie do końca sprawdzonego i nie do końca dokładnie, w jego pamięci i w jego procesie dochodzenia do urny wyborczej może to mieć znaczenie. Dlatego w życiu publicznym, medialnym i politycznym spotykamy fake newsy tak często, okazują się po prostu skuteczne. Ich twórcy zapewne mają na ten temat swoje własne dane czy sondaże, o skuteczności fake newsów piszą jednak ostatnio także, zobowiązani do naukowej rzetelności, psycholodzy.

Badacze z University College Cork i University of California w Irvine piszą na łamach czasopisma "Psychological Science", że "fake newsy dają nam fake wspomnienia" i oczywiście najlepiej pamiętamy skandale, które miałyby dotyczyć naszych politycznych oponentów. Zbadano to na przykładzie obywateli, którzy mieli w 2018 roku uczestniczyć w Irlandii w referendum na temat legalizacji aborcji. Trzeba przyznać, że autorzy pracy poddali grupę ochotników niezłemu praniu mózgów.

Eksperyment prowadzono w tygodniu poprzedzającym referendum w grupie pozyskanych drogą internetową 3140 ochotników. Badacze przesłali osobom, które deklarowały, że wezmą udział w referendum 6 informacji. Dwie z nich były nieprawdziwe, opisywały nieetyczne zachowanie polityków każdej ze stron. Przed dostarczeniem tych materiałów pytano badanych o to, jak zamierzają głosować. Po przeczytaniu każdej informacji pytano, czy już wcześniej o niej słyszeli. Potem poinformowano o tym, że niektóre z informacji mogą być fałszywe i poproszono o ocenę, o które może chodzić. Na koniec sprawdzano, na ile zapamiętali fakty przedstawione w dostarczonych im materiałach i testowano ich zdolności poznawcze.

Okazało się, że w końcowych testach blisko połowa badanych wspominała, czasem ze szczegółami, informacje zawarte przynajmniej w jednej fałszywej wiadomości, najczęściej tej, która dyskredytowała przeciwną stronę sporu. Było tak mimo wcześniejszej informacji, że mogą mieć do czynienia z fałszywkami. Ba, niektórzy nawet od siebie dodawali szczegóły, których w fake newsach nie było. Koloryzowanie fake newsów zdarzało się częściej osobom o wyższej inteligencji, fałszywe informacje kompromitujące przeciwną stronę nieco lepiej zapamiętywały osoby, których testy zdolności poznawczych wypadały gorzej. Osoby bardziej inteligentne miały większą skłonność, by kwestionować to, co słyszały i próbować choć nieco wyzwolić się z więzów własnych uprzedzeń.

Wnioski, o których ostatecznie piszą autorzy pracy, nie są optymistyczne, nieprawdziwe informacje zaskakująco łatwo zapisują się w naszej pamięci nawet wtedy, gdy jesteśmy ostrzegani, staramy się być czujni i zależy nam na oddzieleniu faktów od kłamstwa. Przed wyborami wniosek dla PiS jest prosty: czy prawda, czy fałsz, im ciszej, tym lepiej...