Platforma to, Platforma tamto, Platforma owo. Zbiorowy trud wynajdywania miłościwie nam panującej partii sposobów uniknięcia spektakularnej, jesiennej porażki, może być daremny. Wygląda bowiem na to, że jej los nie jest już ani w rękach pani premier, ani PR-owców, ani dziennikarzy najbardziej nawet rozgrzanych mediów, ale wyborców. A ci jak już wpadną w jakiś trend, to przez pewien czas nie chcą się z niego wyzwolić. I mogą partię żywicielkę wyrzucić na out. Tym bardziej, że coraz lepiej zdają sobie sprawę, że jeśli faktycznie kogoś ona żywi, to nie ich.

Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystko jest już zdecydowane, że PO wybory sromotnie przegra. Nie wiemy bowiem, czy w ciągu najbliższych miesięcy nie wydarzy się coś spektakularnego, co sytuację dramatycznie zmieni. Jeśli się jednak nie wydarzy, to PO czeka porażka. I deklaracje o otwarciu się na młodych, czy wieś tego nie zmienią. Problemem Platformy nie jest bowiem to, że zawiodła wyborców, ale to, że ich oszukała i zdradziła. A to nawet gorzej.

Platforma w ciągu ostatnich 10 lat wojny polsko-polskiej, od porażki w podwójnych wyborach roku 2005 po porażkę w wyborach prezydenckich roku 2015 nie zmieniła się ani o jotę. Tak jak wtedy myślała tylko o władzy, tak myśli nadal. Tak, jak udawała wtedy, że zależy jej na obywatelach, tak udaje nadal. Różnica polega tylko na tym, czy owo udawanie w zderzeniu z rzeczywistością się broni, czy nie. Przez wiele lat i liczne wygrane wybory się broniło. Wygląda jednak na to, że już przestało. Na razie dostrzegła to, w dużej mierze za sprawą Pawła Kukiza, mniej zagorzała część platformianych wyborców. Jeśli i żelazny elektorat Platformy to w końcu dostrzeże, zemsta będzie błyskawiczna.

Słowo zemsta pasuje mi tu najbardziej, bo wiadomo, że od miłości do nienawiści droga krótka. A nic tak szybko nie wpędza w nienawiść, jak poczucie, że zostało się zdradzonym. Platforma Obywatelska najpierw swoich wyborców oszukała, by potem ich jeszcze zdradzić. Najpierw oszukała ich, że będzie rządzić w POPiS-ie, potem, że wprowadzi tanie, sprawne, przyjazne państwo, wreszcie, że będzie chronić przed nienawiścią tamtych złych z PiS-u. Nie dotrzymała słowa nie dlatego, że z czasem zmieniły jej się priorytety, ale dlatego, że od początku niczego nie miała zamiaru dotrzymać. I sama postanowiła rządzić przez nienawiść. Właśnie w tym kryło się podstawowe oszustwo. A potem jeszcze przyszła zdrada, gdy PO pokazała, że może swojemu wyborcy zrobić co chce, wcale nie musi go słuchać, a już na pewno nie musi się zmieniać, bo przecież z lęku przed PiS-em wszystko jej ujdzie. Wygląda na to, że nie wszystko.

Rządy sprawowane za sprawą PR-u mogą utrzymywać się długo, zapewne dłużej, niż bylibyśmy sobie kiedyś w stanie wyobrazić. Jeśli jednak wyborcy w końcu przejrzą na oczy, odpowiedzą sobie na pytanie, czy jest im teraz lepiej, niż było 8 lat temu, mogą w znaczącej liczbie uznać dwie kadencje PO za nieporozumienie. A jeśli ten balon pęknie, a kurz spod napęczniałego od zamiecionych afer dywanu wyleci na światło dzienne, może zrobić się naprawdę nieprzyjemnie.

Do tej pory Donald Tusk mógł się obawiać, że przyjdzie PiS i z całych długich rządów go rozliczy. Dlatego walka z PiS-em była jego podstawową formą aktywności. Teraz może obawiać się jeszcze, że rozliczą go też wkurzeni wyborcy Platformy. Musi już brać pod uwagę, że jego misja w Brukseli może się zakończyć przedwcześnie nie tylko dlatego, że jej przedłużenie ewentualny przyszły rząd PiS może mu zablokować, ale dlatego, że to sami Polacy zapragną premiera ściągnąć z saksów i pociągnąć do choćby politycznej odpowiedzialności. W rewanżu za zawiedzione nadzieje. I całą resztę.