Nałóg nie jest wyłącznie skutkiem błędnego zachowania, bądź złego wyboru życiowego, ale dowodem przewlekłej choroby mózgu - orzekli niedawno eksperci Amerykańskiego Stowarzyszenia Medycyny Uzależnień (ASAM).

W myśl nowej, sformułowanej przez nich definicji, uleganie uzależnieniom powinno być traktowane nie tyle jako działanie naganne, ale objaw problemów neurologicznych. Dowodem silnej woli ma być nie tyle opieranie się nałogom, ile decyzja o poddaniu się ewentualnej terapii, gdy już się uzależnimy. Przyznam, że takie podejście do tej sprawy nie do końca mnie przekonuje.

Nie mam w sobie tyle tupetu, by będąc laikiem w tej dziedzinie kwestionować opinię specjalistów i oczywiście nie o to mi tu chodzi. Mam tylko wrażenie, że nowa definicja, odczytana powierzchownie, jeszcze bardziej obniży u przeciętnych kandydatów na narkomanów, hazardzistów, palaczy, czy seksoholików poczucie odpowiedzialności za ich własne działania. Ludzie mają swoje słabości, niektóre przyjmują postać nałogu, inne nie. O ile łatwiej będzie im ulegać, jeśli damy się przekonać, że to nie nasz błąd, ale niezależne od nas uwarunkowania neurologiczne skazują nas i często naszych najbliższych na borykanie się z uzależnieniem.

Doktor Michael Miller, były prezes ASAM, który uczestniczył w pracach nad przygotowaniem nowej definicji tłumaczy, że uzależnienie nie jest problemem moralnym, socjalnym, czy kryminalnym. To problem neurologiczny, który manifestuje się w różnych dziedzinach życia. Inny z ekspertów, doktor Raju Hajela idzie jeszcze dalej, zwraca uwagę, że nałóg nie jest wyborem, a związane z nim zachowania, na przykład zażywanie narkotyków nie są przyczyną, ale skutkiem choroby. Podkreśla, że osoba uzależniona nie ma pełnej kontroli nad swoim postępowaniem, w tym aspołecznymi, czy nawet groźnymi zachowaniami. Jej stan zaburza sposób myślenia, odczucia i emocje tak, że zachowuje się w sposób niezrozumiały dla innych.

Badania ostatnich 20 lat pokazały, że do uzależnień prowadzi zaburzenie działania ośrodków nagrody w mózgu, które sprawiają, że zdrowe naturalne zachowania słabną, a nasilają się zachowania patologiczne, nakierowane na spełnienie silnie odczuwanych pragnień. Ponieważ przy okazji słabnie także zdolność do oceny sytuacji i kontroli impulsywnych zachowań, trudniej się oprzeć pokusie bez względu na to, czy tą pokusą są alkohol, narkotyki, hazard, czy seks. Badacze przyznają, że istotne dla tych zachowań obszary mózgu rozwijają się jeszcze w okresie nastoletnim, dlatego wczesny kontakt z substancjami uzależniającymi może łatwiej doprowadzić do nałogu. Eksperci ASAM podkreślają, że nałóg nie musi być skutkiem problemów psychicznych czy emocjonalnych, że to choroba przewlekła, którą trzeba leczyć i monitorować przez całe życie pacjenta.

Oczywiście rozumiem, że autorzy nowej definicji chcieli nieco osłabić negatywny obraz różnego typu uzależnień nie po to, by je promować, ale po to, by łatwiej pomóc osobom, które im uległy. Trudno mieć wątpliwości co do słuszności tej intencji. Czy jednak pisząc, że kluczowy wybór dla nałogowca to decyzja o podjęciu terapii, nie za mało uwagi poświęcają profilaktyce? Czy osłabienie negatywnego odbioru społecznego samych eksperymentów na przykład z narkotykami nie zwiększy ryzyka, że więcej osób z ich powodów odkryje u siebie chorobę uzależnienia?

Te wątpliwości zapewne wiążą się z faktem, że ostatnie parę dni wakacji spędziłem w Amsterdamie, uznawanym przez wielu za europejską stolicę wolności. Jak wszyscy turyści - nie mogłem nie przespacerować się przez dzielnicę czerwonych latarni, nie mogłem też ominąć słynnych i poza granicami kraju wiatraków coffee shopów (nie trzeba ich szukać, są po prostu wszędzie). Te, czołowe po van Goghu i Rembrandcie atrakcje turystyczne stolicy Holandii to obowiązkowy punkt programu zwiedzania miasta. Amsterdam nieźle zarabia na ludzkich słabościach, na pierwszy rzut oka nawet mało nachalnie i z pewnym wdziękiem. Mimo to muszę przyznać, że akurat te atrakcje sprawiły na mnie bardzo smutne wrażenie. Widok dziewczyn w witrynach i wszechobecny zapach dymu palonej w coffee shopach marihuany dziwnie mi się z żadną wolnością nie kojarzy.