Coś mi mówi, że najbliższe wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych mogą mieć dla nas większe znaczenie, niż kolejne wybory prezydenckie w Polsce. Nie mamy wpływu na ich wyniki, co najwyżej możemy prosić rodzinę za Oceanem (jesli ktoś ją ma), by głosowała rozsądnie, nie oznacza to jednak, ze możemy być obojętni.

Przypominam sobie pierwsze moje osobiste wspomnienie związane z wyborami w USA. Był rok 1980-ty, byłem uczniem drugiej klasy liceum, kiedy pewnego ranka usłyszałem, że nowym prezydentem "wrogiego mocarstwa" został Ronald Reagan, były aktor, taki kowboj w kapeluszu. Ucieszyłem się. Nie wiem dokładnie czemu, ale się ucieszyłem. Nie tylko dlatego, że lubiłem westerny. Także dlatego, że ci, którzy mówili o Reaganie w radiu i telewizji byli z jego wyboru wyraźnie niezadowoleni. A to już był wyraźny sygnał. Okazał się proroczy. ICH niezadowolenie zwiastowało NAM coś dobrego. I okazało się, ze dobre w końcu przyszło. Reagan okazał się w sumie ważniejszy, niż Gierek, Kania i Jaruzelski razem wzięci.

Później, to działania amerykańskich prezydentów sprawiły, że zostaliśmy przyjęci do NATO, że Pakt Atlantycki otworzył się kolejny raz między innymi dla naszych przyjaciół z państw bałtyckich. Kolejne kroki pomagały nam wydobywać się z rosyjskiej strefy wpływów. Wyraźnie widać, że w obecnej sytuacji to właśnie od prezydenta USA, a nie Rzeczpospolitej bedzie zależało nasze bezpieczeństwo (o ile prezydent Rzeczpospolitej i rząd będą prowadzić rozsądną i zgodną z naszym interesem politykę wobec USA). Dobrze, że w Polsce zrozumiały to obie strony konfliktu na szczytach władzy, dobrze, że w Warszawie kłótnia wokół tarczy antyrakietowej ustała.

Prezydent..., przepraszam premier Rosji Władimir Putin w wywiadzie dla CNN zasugerował, że rząd prezydenta USA George'a W. Busha zachęcił kierownictwo gruzińskie do zaatakowania Osetii Południowej, by wesprzeć jednego z kandydatów w wyborach prezydenckich w USA. Trudno się z Putinem nie zgodzić w jednym, inwazja Rosji na Gruzję rzeczywiście może wpłynąć na to co Amerykanie sądzą o Moskwie, może wpłynąć na ich wyborczą decyzję. Mogą dwa razy zastanowić się, który z kandydatów będzie prowadził bardziej skuteczną politykę wobec Rosji. Putin sam przyznał, że zna odpowiedź na to pytanie. Czyż bardziej skuteczna polityka Waszyngtonu wobec Moskwy nie jest dokładnie tym, czego nam potrzeba?

Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Rosja wolałaby rozmawiać w Białym Domu z Barackiem Obamą. Ale Moskwa ma z pewnoscią plany na oba możliwe wyniki wyborów. Być może uważa, że ewentualny wybór Johna McCaina na prezydenta także będzie można wykorzystać. Może właśnie dlatego, podejmując decyzję o ataku na Gruzję, nie przejmowała się amerykańskimi wyborami. Myślę, że są podstawy by tak sądzić. Putin nie liczy na przyjaźń z nowym prezydentem USA, ktokolwiek by nim nie został. Jeśli Moskwa chce odbudowywać swoje imperium, musi to czynić w opozycji do jedynego imperium istniejącego w tej chwili. Napięcia na linii Moskwa - Waszyngton są więc nieuniknione. Rosja będzie szukać sojuszników gdzie indziej. I w tych staraniach John McCain, postrzegany na świecie jako kontynuator polityki Busha, może wydawać się cennym symbolem. Rosja może liczyć na to, że republikańskiemu prezydentowi trudniej będzie odbudować amerykańskie wpływy na Bliskim Wschodzie, trudniej będzie "zacieśniać przyjaźń" z przywódcami Europy, trudniej będzie gromadzić poparcie w ONZ. To prawdziwa szansa dla, jak zawsze, wybitnej rosyjskiej dyplomacji. Można tworzyć antyamerykański, energetyczny sojusz z państwami bogatymi w ropę naftową i gaz, można nadal wykorzystywać różnice zdań i interesów sojuszników z obu stron Atlantyku, można wreszcie skutecznie przekonać samych Rosjan, że zbrojenia i utrzymywanie specyficznego, rosyjskiego modelu demokracji są w konfrontacji z USA konieczne.

Tak źle i tak niedobrze? Niekoniecznie. Rosjanie mają swój plan, może taki, może zupełnie inny. Działania nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych mogą ułatwić lub utrudnić jego realizację. Od tego, którego z kandydatów Amerykanie wybiorą, wiele zależy. Dlatego warto uważnie patrzeć na to, co dzieje się za Oceanem i trzymać kciuki za tego, który daje większe szanse, że Rosjanom niczego nie ułatwi. Coś mi mówi, że większe szanse niż senator z Illinois daje jednak senator z Arizony.